czwartek, 20 kwietnia 2006

Bańki mydlane

Pewnego wieczoru zawołał mnie Paweł do łazienki i pokazał, jak nasz synek pięknie się bawi bańkami mydlanymi, puszczanymi przez tatę z wielkim zaangażowaniem.
- Zobacz - powiedział po chwili, - on łapie te bańki i mu nie pękają w łapkach.
Rzeczywiście. Karol łapał kolorowe kule, a one przyklejały mu się do skóry, co kwitował radosnymi okrzykami i próbami podrzucania baniek w powietrze.
Spróbowaliśmy i my, ale - jak można się było spodziewać - bańki pękały, ledwo ich dotknęliśmy.
Popatrzyliśmy sobie w oczy i nie wiem, co mój mąż sobie pomyślał, ale miałam wrażenie, że to samo, co ja.

Oczywiście, to wszystko ma wytłumaczenie, które Paweł, odzyskawszy zdolność praktycznego myślenia, zaraz mi wyłożył: po prostu Karol miał mokre rączki, a my suche, i już. Ale to nieważne. Tamtego dnia wiedzieliśmy oboje - wierzę, że wiedzieliśmy - że to nie fizyka, tylko metafizyka, że to metafora niewinności i czystości, czytelna aż do bólu.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Piękne.

Anonimowy pisze...

piękne :)

Anonimowy pisze...

Pomyslalam to samo :)))

Anonimowy pisze...

Piękne...