Nie, nie chodzi o - skądinąd fascynujący - problem szaleńców w literaturze, kulturze i czym tam jeszcze. Chodzi o pewne zjawisko, które mnie od jakiegoś czasu zadziwia.
Dużo ludzi - w tym z pewnością inteligentnych, twórczych, oczytanych - wydaje się mianowicie uważać deklarację o swoim wariactwie za rodzaj obowiązku. A mnie w tym coś nie leży, mimo że i ja się nie raz podobnie określałam (mam nadzieję, że mogę się zaliczyć do tych twórczych i inteligentnych, mogę? mogę?).
Hmm.
Męczę się z tym okropnie, bo nie potrafię złapać za ogon tego, co mi po głowie chodzi. Może niech dowodem na to będzie fakt, że to już trzecie podejście do notki na ten temat. Nie jest i nie będzie to nic konkretnego, po prostu kilka nieuporządkowanych myśli - w nadziei, że mi się je uda powiązać w trakcie pisania.
No więc może tak. Źródłosłów "wariata" jest znany i oczywiście coś z tego wynika - ktoś, kogo wyróżnia zamyślone roztargnienie, fantazja, niebanalność, zdolność do refleksji zapewne się bardziej lub mniej niejasno czuje inny od reszty świata.
Ale czy to nie jest tak, że nieświadomie wyczuwa, że ta inność - to nierzadko inność in plus? I czy wtedy nie dopada go skromność czy pokora, czy nie próbuje aby zamaskować tego niestosownego uczucia wyższości? Ach, potrafię wprawdzie to i tamto a inni nie potrafią... ale to nic, jeśli to w sobie widzę, to wcale nie popełniam śmiertelnego grzechu przechwalania się, tylko jestem wariatem, a wariaci bywają dziwni.
A może to nie jest lęk przed posądzeniem o samochwalstwo, ale inny lęk? Strach przed tłumem, który akceptuje tylko to, co z tłumem tożsame? A może strach ten jest zarówno niechęcią do wyłączenia z symbolicznie rozumianego tłumu, jak, paradoksalnie, niechęcią do zaliczenia w jego szeregi?(przypomina mi się Kordian, który patetycznie wykrzykuje swoje "nie będę z nimi!" - "oni" jest tam, o ile pamiętam, tożsame ze zdradą, z zatraceniem ludzkich cech niemalże...) Heej, nie przejmujcie się mną, jestem tylko błaznem i świrem - nie trzeba strzelać, o, sam się napiętnuję...
Żeby sprawę skomplikować, jest jeszcze inna forma "wariata", jakby bardziej ludowa: wariat w niej to ten, kórego żadne normy nie krępują (a przynajmniej nieliczne) i może sobie pozwolić na luz, odlot, pełną spontaniczność (vide znany przebój disco-polo pt. "Jesteś szalona"). Intuicja podpowiada mi, że to nie jest sprzeczność, że to ma jedno z drugim coś wspólnego. Zastanawiam się choćby, czy przypadkiem nie jest tak, że z jednej strony ucieczka "w szaleńca" jest swojego rodzaju asekuracją, a z drugiej - jednak ochotą, żeby się wyindywidualizować z rozentuzjazmowanego tłumu (którą to ochotę obyczajowość ludowa realizuje w sposób ludowy) :). Tak jakby się chciało zaryzykować, ale w rozsądnych granicach?
Dopiero daleko poza tą granicą rozsądku są ci wszyscy desperaci i geniusze, którzy żadną miarą nie mogą udawać świra, ale i milczeć o swojej inności nie potrafią, i ci, ech, ci to są dopiero powaleni... :)
4 komentarze:
Powiem, jak jest u mnie.
Całe życie męczyłam się z tym, że muszę do kogoś/czegoś pasować i na siłę starałam się być normalna. Powodowało to, jak tak spojrzę wstecz, przede wszystkim moją frustrację i agresję wobec innych (zwłaszcza wobec rodziny, która na siłę chciała mnie na drogę normalności zawlec). Jakiś czas temu (bardzo, bardzo niedawno) powiedziałam sobie (tu niecenzuralne: "a ch**!"). Mam zamiar być sobą i nie patrzeć na to, że nie pasuję. JESTEM wariatem. I mam zamiar być z tego dumna.
I po raz pierwszy czuję się tak NAPRAWDĘ, do końca, szczęśliwa :)
Mimo, że takie wariactwo wcale nie jest łatwe i fajne, bo to nie to samo, co "jestem szalona" ;) Ale z notki powyższej wnioskuje, że widzisz różnicę.
Właściwie chodzi mi głównie o to, że to nie jest normalna sytuacja, kiedy człowiek - tak, jak piszesz - będący sobą musi się określać jako wariat, czyli jako ktoś, kto nie pasuje, żeby, paradoksalnie,jednak pasować. Bo w końcu za normę powinno być uważane to, że się stara żyć w zgodzie z wyznawanymi przez siebie zasadami, nie krzywdząc przy tym innych i starając się czynić dobrze, a reszta w ogóle nikogo obchodzić nie powinna. Jeśli jest inaczej, a nie jest, jeśli istnieją ludzie, którzy chcą innych przymuszać do swojszej racji, to dla mnie to jest nienormalność, a nie chęć wyodrębnienia się i odróżnienia. Określanie się jako wariat to, wydaje mi się, rodzaj zwolnienia lekarskiego, żółtych papierów uzasadniających odmowę udziału. A odmowa udziału powinna być niezbywalnym prawem, czyż nie?
Tutaj powinni się chyba wypowiedzeć socjologowie. Problem w tym, że jako społeczeństwu bliżej nam do zwierząt, które każdą "inność" eliminują. Po prostu aby przetrwać.
Obawiam się, że nigdy "odmowa udziału" nie stanie się niezbywalnym prawem. Zawsze trzeba będzie mieć to lekarskie zwolnienie. Prawo dżungli ;)
jeszcze błazeństwo, taka odnoga tego samego problemu...
Prześlij komentarz