piątek, 1 grudnia 2006

Kraków, pesymistycznie

Jedyny patriotyzm, jaki przychodzi mi bez trudu i udawania, to patriotyzm lokalny. Kocham Kraków miłością płomienną i ślepą, w czym jak sądzę niebagatelną rolę odegrał fakt, że jestem wnuczką naprawdę świetnej i natchnionej przewodniczki po tym mieście.
No i tak:
Na dewastację Ronda Mogilskiego, jaka się w tej chwili odbywa, reaguję nieodmiennym bulgotem dzikiej i nieokiełznanej wściekłości, jakby mi ktoś członka rodziny zarżnął, i jeśli mam w sobie cokolwiek z wiedźmy, to życzę projektantom i urzędnikom odpowiedzialnym za tę hekatombę, żeby im już nigdy się w łóżku nie powiodło (ślepym narzędziom i wykonawcom z westchnieniem odpuszczam). Zagospodarowanie Plant przyjmuję osobiście, jakby to mnie jacyś mili skauci wypielęgnowali przydomowy ogród. Galerię Krakowską widzę oczyma duszy jako jakiegoś nuworyszowskiego przybysza w moim przedpokoju. Każdy kolejny bank w willach Oficerskiego to dla mnie jak pełna pielucha mojego dziecięcia.
Strasznie się boję, że nam się miasto unowocześni i tym samym spospolituje. Kraków i wielki biznes?... jejku jej, jeszcze by trzeba biznes zacząć serio traktować. Kraków i międzynarodowe znaczenie kulturalne? Ależ mamy ile nam potrzeba znaczenia kulturalnego, a jak się zacznie robić za bardzo międzynarodowe, to za jakiś czas Krakowian będzie w mieście mniejszość.
Strasznie zapyziały pogląd, nie? Ale mi się wydaje, że moje miasto zdąża beznadziejnie ku spłyceniu i uniformizacji i zaraz człowiek będzie musiał zaglądać do informacji turystycznej, żeby sprawdzić, gdzie też się znalazł. Wszędzie te same, pchające się jak najbliżej Rynku, centra handlowe, wszędzie ta zaraza bankowa, wszędzie to szkło i chrom, i kulące się gdzieś po bokach jakieś mizerne zabytki. Jasne światło spycha do kątów ten cały półgłos, półmrok i wieloznaczny uśmieszek, który tak bardzo kojarzy mi się z Krakowem. Niszczy półcienie i niuanse, a z akwatinty zmienia obraz na jaskrawą fotkę.
Gdzieś w głębi serca mam przerażające przeczucie, że któregoś dnia nie będzie już klatek schodowych ze skrzypiącymi schodami i witrażami pod Mehoffera na półpiętrze, nie będzie ciemnych podwórek obrośniętych galeryjkami i krzywymi oficynkami. Nie będzie pięknych rzeźbionych bram pomalowanych paskudną żółtą farbą, ani meneli ze Zwierzynieckiej (bo Zwierzyniecką wykupią i pozamieniają na luksusowe apartamenty, co zresztą już się zaczęło). Wszystko się podzieli na to, co można podmalować i sprzedać i na to, co się zakwalifikuje na slumsy. I zniknie miasto, a zostanie lakierowany folder z wykazem (tfu) klubów.
Dygresja: clubbing uważam za ciało obce w Krakowie. Kraków jest miastem kawiarni i piwnic, a kluby na karty i z bramkarzami to już w ogóle napływowy badziew: w moim mieście odpowiednikiem tego zjawiska jest to, że jest się albo nie jest zapraszanym do przyzwoitych domów :D Koniec dygresji.
No więc cholera weźmie wszystko to, co w Krakowie kocham, i jestem tego właściwie pewna, i jedyne, na co mam nadzieję, to że mnie cholera weźmie jeszcze zanim to się stanie.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

silene kochana, ty jesteś moja najlepsza koleżanka...

Anonimowy pisze...

Ech, mam nadzieje, ze te chromy i stale, i te Wasze nowe Galerie Motlochu tylko odciagna ludznosc od miejsc najpiekniejszych - ktorym to dobrze zrobi. Kto sie lubi taczac wsrod sklepow i zalatwiac sprawy, bedzie sie taczal i zalatwial. Inni nadal beda wedrowac po krzywych podworeczkach... Oby.
*
Przy okazji: TEN badziew, czy TO badziewie?? Zawsze mi sie zdawalo, ze wariant drugi, a coraz czesciej spotykam sie z pierwszym. Aniol Ksiazkowy pewnie bedzie wiedzial.

Anonimowy pisze...

Co do badziewu/badziewia: spotkałam się z obydwoma wersjami i używam wymiennie, w zależności od kierunku i nasilenia ataków temperamentu :)

Anonimowy pisze...

Zachwycilam sie Twoja dygresja :) A Galerie Krakowska od frontu pierwszy raz widzialam wczoraj, odprowadzajac siostre na pociag. Zszokowalam sie bardzo, wypelnila cala przestrzen, wielka i nahalna, nie da sie jej dyskretnie ominac wzrokiem. Chociaz bardzo sie staralam :)