środa, 10 stycznia 2007

Pożytki z choróbstwa

Złożona fazą choróbstwa, która uniemożliwiła mi nawet sensowne i zborne czytanie, zabrałam się wczoraj za czasopisma kobiece z wyższej półki, które moja Mama upycha na jakiejś zdecydowanie niższej półce, pewnie na podobne okazje. Zakładałam, że będzie tam dużo ładnych obrazków, miejmy nadzieję nie wszystkie z ciuchami, i jak najmniej tych przepotwornie denerwujących mnie prezentacji kosmetyków, gdzie cień do powiek za 280 zł. rozgniata się malowniczo zdobiąc to maziami tuszu za 120 i pokrojonymi szminkami za 80-160 zł. sztuka. Zakładałam również, że będzie tam nieco literek poukładanych w nie bardzo męczącą treść.
Rozgniecionych kosmetyków jednak nie dało się uniknąć (widzę w tym jakiś poblask złotych podków gubionych w Rzymie przez wiadomą polską misję dyplomatyczną). Treść nie była bardzo męcząca, jeśli się nią za bardzo nie przejmowało, ale w ogóle o treści czasopism kobiecych nie ma co mówić - ma ona w ogóle tylko urozmaicać ładną czcionką ciąg zdjęć i reklam. Natomiast co mi utrudniło wesołe odmóżdżanie i wzbudziło mimo osłabienia dziki szał, to przerażające niechlujstwo językowe.
Spodziewać by się można (ech, co też mi się zwiduje), że snobistyczne targetki czasopism z wyższej półki to osoby w dopuszczalnym stopniu kulturalne i jako takie powinny być traktowane, nesepa*? Wydawałoby się, że w obrębie kultury i obycia znajduje się również - nie, nie mistrzowskie, ale poprawne wysławianie się w języku zrozumiałym dla ludzi obytych? Że drapieżne i owinięte perłami naczelne powinny wręcz snobować się na ostentacyjnie i wyniośle bezbłędną (nie mówię "piękną") polszczyznę w swoich opiniotwórczych organach? Eeee tam. Przedziwne neologizmy, ordynarne kalki językowe (osobiście umiem wykryć angielskie i włoskie, ale pewnie francuskich też masa), powtórzenia, niezdarności stylistyczne, ale to nic: felietonistki piszą (a redakcja tego nie wykrywa) o swoich "przekutych" sutkach (a to żelazna dama), o "ponatczasowych" trendach...
Być może, autorki tych wszystkich wspaniałości traktują to jako chałturę i rzecz nieważną, ale - do licha - dlaczego? Przecież praca dziennikarza polega na tym, żeby porządnie pisać teksty. No, nie wiem sama. Nie uważam się za jakiś językowy autorytet, ale niektórych błędów bym jednak nie zrobiła, a zawsze mi się wydawało, że ludzie pióra (a takimi są w końcu dziennikarze w prasie) powinni być jednak dla szarych mas przykładem.
Ale może w każdej redakcji siedzi, na przykład, specjalna osoba, która psuje dobre teksty, tnie je, redaguje i wstawia błędy, żeby potem prymitywne i czepialskie czytelniczki jak ja doznały swojej porcji przyjemności i satysfakcji z kupna czasopisma?
A to makiaweliczny pomysł.

*drapieżny żart językowy :)

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

I po co bylo brac sie za CLAUDIE czy tez inna PANIA DOMU?!

Anonimowy pisze...

Ja, żeby się nie denerwować, z gazet kolorowych dla kobiet czytam tylko Wysokie Obcasy ;)
Kalki kalkami, to wszystko wygląda, jakby zostało wyjęte z tej samej maszynki do mielenia języka polskiego. Może to w ogóle nie ludzie piszą, ale jakiś program komputerowy?
Jeśli ktoś lubi się popienić i dostac nerwa, polecam gazetkę dla młodych rodziców "Twój maluszek" (przychodzi darmowo pocztą do moich pracodawców, czytuję regularnie i do zapienienia), gdzie "dziecko" występuje jako "smyk", około dwudziestu razy na stronie. "Jeśli chcesz, żeby twój smyk był zdrowy, dawaj smykowi świeżą nać, a smyk nigdy nie będzie chorował" itp, w ten deseń.
To już na pewno jakaś machina generuje...

Anonimowy pisze...

Eeee tam, "przekute sutki" można jeszcze przeżyć. Mnie trawi zimna furia, kiedy ktoś mówi "standartowy", to niestety praktyka powszechna - wśród polityków, dziennikarzy, tzw. celebrities, wykładowców na uczelniach... Rany boskie, odmieniać prawidłowo nie umieją?!

Anonimowy pisze...

Ależ to było niedawno w Teatrze Telewizji - zatrudnili dziewczynę z małego miasteczka w "piśmie dla kobiet", żeby przycinała, wyrzucała i przekręcała po swojemu!

S. pisze...

re Anonim 1: Przykro mi, wymienione pisma nie byłyby w ogóle do osiągnięcia w domu mojej Mamy. Wymienione przeze mnie przykłady i reguły pochodzą bez wyjątku z czasopism "Twój Styl", "Elle" i "Elle Decoration".
re Magdalith: Znam! Znam ja tego maluszka. Ale to już ewidentna patologia :)
re Anonim 2: To prawda - na standartowy to ja już prawie uwagi nie zwracam.
re Alex: Naprawdę? Ha! Podoba mi się nieprzeciętnie. Są chwile, kiedy ewentualnie mogłabym mieć telewizor :)

Anonimowy pisze...

Każdy ma coś, co go drażni. Ja spieniam się, kiedy czytam, że ktoś ubrał np. sweter czy inną część garderoby. Zawsze mam ochote zadać pytanie: w co? W co ubierasz sweter, buty czy płaszcz? Brrr I występuje toto nie tylko w czasopismach, ale również w książkach.
Jest jeszcze sprawa pań, które przedstawiają się i mówią o sobie: jestem dziennikarzem, jestem nauczycielem. Nie wyglądają jakby zmieniły płeć, ale kto wie...

S. pisze...

No zobacz, a mnie to "ubieranie" wprawdzie przeszkadza, ale nie tak strasznie - wiem, że to typowo krakowski błąd, uważany wręcz za regionalizm, i nie drażni mnie tak bardzo. Tak samo co do odmieniania nazw zawodów mam mieszane uczucia, bo na przykład mój własny zawód - wg umowy o pracę "bibliotekarz" brzmi inaczej, niż "bibliotekarka".
Sama nie wiem, dlaczego to tak odczuwam, może to przez fakt, że akurat w tym przypadku czasy prestiżu i uznania dla zawodu przeminęły grubo PRZED zdominowaniem go przez kobiety i dużo ludzi, których znam, widzi to podobnie. Okropnie niesprawiedliwe, ale w przypadku zawodów "na wymarciu" ma to jakiś sens.