sobota, 2 czerwca 2007

Smoki

Byliśmy dzisiaj z Karolem na paradzie smoków. Bardzo sympatyczna impreza, na tyle sympatyczna, że nawet przemogłam swoją agorafobię i niechęć do parad i zanurzyłam się w skłębiony tłum na Rynku. Tak się złożyło, że nie chcąc spowalniać moich mężczyzn (wg zaleceń lekarza mam się poruszać godnie i dumnie, w żadnym razie nie kurcgalopkiem w slalomie) stałam sobie sama przy trasie przemarszu. Dzięki temu nie spędziłam tego czasu wgapiona we własne dziecko, tylko przyglądałam się uważnie kolejnym smokom.
Były bardzo ciekawe, zrobione z pomysłem, często naprawdę świetne; przedszkola i szkoły wyraźnie robiły wiele, żeby we wszystkim wzięło udział dużo dzieci i żeby współtworzyły te swoje smoki. Ponadto wściekle były rozczulające te małe dzieci - trzymające wielkiego, zielonego węża, machające skrzydłami, ewentualnie w rozmaitych giezełkach.
Ale oczywiście nie tylko po to się chodzi na paradę smoków, żeby się przyglądać smokom, i dlatego muszę powiedzieć o dwóch rzeczach.
Najpierw o Pani W Różowym Kostiumie, reprezentatywnej niestety dla całkiem sporej grupy dorosłych. Pani, starannie zrobiona i ogólnie wytworna, udowodniła, że niezależnie od perfekcji wykończenia można być burakiem cukrowym do kwadratu: wryła się przed dzieci żeby lepiej widzieć, kiedy jej zwrócono uwagę, że zasłoniła czwórce dzieci, zrobiła dziką awanturę, postała jakiś czas wyglądając niezależnie i głośno rozmawiając przez telefon, po czym tratując niżej podpisaną odpłynęła. Mam nadzieję, że uciekł jej autobus, poszło oczko w rajstopach i rozładowała się bateria.
Całe szczęście, nie było jej w pobliżu, kiedy się (pamiętamy, to te hormony) absolutnie nieopanowanie popłakałam. A to z powodu małego smoka, który jechał w paradzie. Na wózku. Inwalidzkim. A za nim drugi wózek, a na wózku niepełnosprawny chłopiec. I jeszcze było kilkoro dzieci i dorosłych naokoło.
Zupełnie nie umiem tego jakoś ująć w słowa, to dlatego ta notka jest taka posiekana i niespójna, i pewnie nie dam rady wyjaśnić, o co mi właściwie chodzi.
Ale myślę o tym cały czas i cały czas mnie porusza to poczucie, że zetknęłam się z naprawdę niesłychaną dzielnością i miłością, i że sami nie wiemy, jakie to nam jest potrzebne. I że to było bardzo dobrze, że nie wszystkie smoki w tej paradzie machały zdrowo łapami i ogonami. I że na smoczych skrzydłach można czasem wzlecieć nawet, jeśli się nie może chodzić ani choćby prosto siedzieć.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

...no ja bez hormonów (chyba że pms się też liczy ;) ) a kręci mi sie w oku, no.

Anonimowy pisze...

Bardzo ladny, zgrabny i sensowny felietonik i mysle, ze doskonale wiadomo wszystkim, o co Ci chodzi - zwlaszcza puenta wyszla super, Silene kochana!! S.

Anonimowy pisze...

A tam, niespojna notka. Ale jaka piekna konkluzja!

Anonimowy pisze...

pięknie to napisałaś, kochana Silene, i bardzo cię lubie nie od dziś. I bardzo mnie zainspirowałaś zawodowo tym pisaniem.