niedziela, 29 lipca 2007

Postępy, odstępy i występy















Byłam dzisiaj na wizytacji budowy. Wściekła jestem, że zwyczajowo muszę koniecznie być w ciąży, jak się dzieją ważne rzeczy i różne takie, ale przynajmniej staram się wizytować :)
Bo wreszcie ten remont jakoś ruszył do przodu: dokupiliśmy rozmaite szpeja w rodzaju drzwi, umywalki, baterii i tym podobnych różnego kalibru dziwności; wybite jest już nowe okno i drzwi, pokończone różne instalacje; zawieszony piec, otynkowana klatka schodowa, zespawana konstrukcja pod schody, a nade wszystko - zniknęły hałdy ziemi z ogrodu i większa część gruzu. Uszczypnijcie mnie, bo może śnię, ale może jeszcze przed czterdziestką zamieszkamy na swoim...
Wiąże się to wszystko ze sprawą, która mnie bezustannie dobija - mianowicie z faktem, że mieszkamy wciąż u moich rodziców, którzy - jako ludzie delikatni i życzliwi - w życiu by nam tego nie powiedzieli wprost, ale raczej bez wątpliwości mają nas już dosyć. Tak się nieprzyjemnie składa, że ja też mam dosyć, ale nawet nie tego, że mi niewygodnie i nie u siebie (choć dotkliwie tęsknię za swoją biblioteką, swoim czajnikiem, kolekcją kubków, stołem...). Po prostu nie jestem w stanie nie myśleć o tym, że jesteśmy uciążliwi. Wciąż jak się coś odwleka, to o troszkę - ponoć to normalne - i "nie opłaca się teraz wyprowadzać", poza tym fatalnie znoszę lato pod koniec tej całej ciąży... Jest sporo racjonalnych powodów, dla których lepiej zostać, i rodzice je co i rusz życzliwie przytaczają, ale nie mam ani chwili, kiedy bym nie myślała, że PRZESZKADZAMY.
Swoją drogą, musi nam to fatalnie psuć opinię po rodzinie, ale szczerze mówiąc - to mnie już najmniej martwi. Honi soit qui mal y pense.
Cały wic polega na tym, że autentycznie lubię i cenię moich rodziców. To się tak często znowu nie zdarza, żeby człowiek miał inteligentnych, dowcipnych, taktownych i sympatycznych rodziców, których na dodatek nie docenił dopiero dziesięć lat po ich śmierci albo coś w tym rodzaju.
I nie potrafię ich lubić i cenić na tym luzie, jaki mi dawał własny adres, bo nie umiem się pozbyć poczucia winy. Co więcej, fatalnie się czuję i z tym, że sama już jestem zmęczona tą tymczasowością: wstydzę się jakby, że sobie do tego daję prawo, mimo że nie jestem wcale stroną pokrzywdzoną.
A najweselsze jest, że w zasadzie mamy alternatywę dla pomieszkiwania u rodziców. Tak się jednak składa, że wolałabym jednak absolutnie serio rozbić ten przysłowiowy namiot albo pomieszkać na materiałach budowlanych, niż tam. I nie jest to kwestia uprzedzeń albo jakichś moich odlotów, ani nawet tego, że moi rodzice są zdecydowanie milsi i łatwiejsi w pożyciu, tylko pewność, że mogłoby się to źle skończyć dla wszystkich zainteresowanych stron. Jako że nie dążę ani do rozwodu, ani do więzienia za zabójstwo, ani nie chcę osierocić drobnych dzieci, siedzę więc na karku rodzicom, co jest doskonałym przykładem tego, jak porządni ludzie są karani za swoje zalety i za swoją uprzejmość przez zwyrodnialców w rodzaju

pozostającej z szacunkiem niżej podpisanej.


P.S. Załączam dzisiejszą, telefonem machniętą fotkę domu. Coś się dzieje, co do tego przynajmniej nie ma wątpliwości. Zawsze, cholera, coś.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Oj, naprawde. Za chwile bedzie jak z rabinem i koza - tylko razy cztery... Wyobrazasz sobie, jak cudownie sie wszyscy poczujecie?! I jak bedziecie sie kochac po tej probie (charakterow, uczucia, lojalnosci), mieszkajac juz wszyscy - kazdy u siebie??
Poza tym, Olgo kochana, czlowiek nie zna swego losu: kto wie, czy rodzice i brat nie wyladuja kiedys u Was w uroczym, wypieszczonym domku, a Wy oddacie im to, co teraz dostajecie, z niemierzalna po prostu nawiazka... A jak nie im osobiscie, to komus innemu. Bo dobro idzie w dal jak pozar ;))

Anonimowy pisze...

Ciesze sie z postepow w pracach remontowych. A rodzice na ogol lubia pomagac swoim dzieciom, wiec mysle, ze bardzo udreczeni Wasza obecnoscia nie sa. A jesli sa, to odpoczna sobie, jak juz sie wyprowadzicie i oczywiscie zatesknia wtedy za domem pelnym ludzi :)

Anonimowy pisze...

zabawne to zycie, naprawde. bo ja i moja mama duzo bysmy daly aby wlasnie 'poprzeszkadzac' sobie nawzajem bliskoscia codzienna, zwyczajna. mamy do siebie bardzo daleko. u was odwrotnie. rozumiem twoja tesknote za Swoim ale czy na pewno Przeszkadzasz(cie) rodzicom? czytajac Twoja mame b. trudno mi sobie wyobrazic, ze ktokolwiek/cokolwiek mogloby jej przeszkadzac a juz tym bardziej, ze dalaby to komus odczuc.

S. pisze...

Bardzo jesteście miłe i na wszelki wypadek zapewniam, że Mama nie daje mi absolutnie odczuć niczego - po prostu koń jaki jest, każdy widzi, a ja się nie łudzę, że żwawy dwulatek z ociężałą matką mógłby być dla kogoś upragnionym lokatorem :)

b.,zapiski pisze...

leż i inkubuj, jak mówi Chuda, a nie hoduj poczucia winy.