Idąc do ślubu miałam w garści dwie solidne łodygi białego amarylisu, spętane strzępem tego, co miałam zamiast welonu. Niestety, niewspółpracujące ze mną ideowo otoczenie nie pochwalało mojej koncepcji, żeby w jedną taką łodygę wsunąć sztylet.
Tak ze dwa lata temu dostałam od sąsiadki amarylis w doniczce; rozsadzała swoje cebule i nie miała pewności, jaki mi się dostał.
Przedwczoraj, na tydzień przed dziesiątą rocznicą naszego ślubu, rozkwitł przepięknie dwoma czerrrrrrwonymi kwiatami. Nie sposób się opędzić od metafor! Patrzyłam pod światło; niestety - mimo najczulszych słów skierowanych do cebul, w łodydze nadal nie ma sztyletu. Jak kto jest beznadziejnie łagodny, to nawet przyroda z nim nie współpracuje.
A tak poza tym - ha, dziesięć lat. Kto by się spodziewał.
4 komentarze:
Serdecznie Wam gratuluje tej pięknej rocznicy :-) To było dopiero co, wszak dobrz epamietam zdjęcia na blogu Twojej mamy.
Gratulacje!! Rocznica okrąglutka, trzeba ją uczcić! :))) Bawcie się dobrze!
dziesięć lat...
opisywałam ślub i okoliczności:
http://zapiski-tesciowej.pl/2004/06/
http://zapiski-tesciowej.pl/2004/05/
masz prze..sztyletowne moja droga a sztyletó nie szukaj pod światło w cebulkach tylko najlepiej w kuchennej szufladzie - tam najszybciej ...
pozdrawiam i kolejnych wielu dziesięcioleci kochani:)
Prześlij komentarz