Na pewno nie tylko mnie potrzeba do pisania - nawet nie spokoju, ale czasu. Czasu nie na kostki, ale na tabliczki. Kiedy myślę o tym, że powinnam się wreszcie zabrać, uporządkować, posklejać, uzupełnić, to z rozpaczą czuję, niemal fizycznie, jak czas świszcze mi koło uszu, pędząc gdzieś w cholerę. Tu złapię kwadrans, tam pół godziny.
Kawałek wieczoru, ułamki przedpołudnia...
A jednocześnie, jak leniwa rzeka koło ruchliwej szosy, płynie sobie moja wymarzona, wymyślona fabuła - meandruje sobie i dywaguje, delikatnie się zmienia, zapętla, miesza z innymi. W swoim tempie, nie świszcząc koło uszu, też ucieka, mija i przepada.
..."Harriet Wimsey, pisząc zawzięcie w salonie, jednym okiem zerkała na swoją kartkę, drugim - na panicza Paula Wimseya, który siedział przy oknie i patroszył swojego starego pluszowego królika. Jej uszy były wyczulone na ewentualny wrzask małego Rogera, którego zapasy ze szczeniakiem na trawniku mogły lada chwila skończyć się dramatycznie. Jej świadomość zajmowała fabuła, a podświadomość - fakt, że termin kontraktu przekroczony już został o trzy miesiące. Jeśli od czasu do czasu poświęcała myśl najstarszemu synowi, to tylko po to, by ustalić, czy przeszkadzał w pracy Bunterowi, czy zaledwie pichcił, jak to on, po cichu, jakąś bardziej niż zwykle koszmarną niespodziankę dla swych rodziców..."
1 komentarz:
Robmy swoje mimo to - moze to cos da, kto wie? Moze te strzepki godzin, chwil, nanizane na jeden sznurek okaza sie warte cos, cos niepodejrzewanego?
Prześlij komentarz