Nie kręcą mnie specjalnie buty; ubrania mają mnie ubrać i już. Biżuteria owszem, ale bez przesady - w tej dziedzinie wolę raczej żarty i sentymenty. Samochody - no cóż, chciałam jechać do ślubu wysłużonym dużym fiatem, ale nie pozwolili... Jedzenie - miło zjeść coś ekstrawaganckiego, ale kasza z maślanką też może być. No, może kawa i herbata powinny być bardzo dobre zawsze.
Ale jeśli coś z dóbr luksusowych budzi od zawsze moją dziką namiętność, to piękne artykuły papiernicze. Szlachetne papiery, eleganckie ołówki, wieczne pióra, koperty - i notesy. Zaraz powiem, co i jak.
Mam wyjątkowo wspaniałą siostrę. To kobieta o szlachetnej urodzie (żadna Pamela), wyszukanym guście, wrażliwa i mądra. Jest też niezwykle solidna i wszystko, co robi, robi mądrze i starannie. Sam proces obserwacji urządzania przez nią mieszkania mógłby wiele nauczyć niejednego, phi, dekoratora wnętrz: to mieszkanie żyje i staje się - wyrasta tak, jakby było organiczne, z mieszkańcami i dla nich, a cały czas jest przemyślane i konsekwentne.
Siostra moja zrobiła też sztukę z przyjmowania gości. Pamięta o drobnych przyjemnościach, obserwuje ludzi, a potem człowiek dostaje zawrotów głowy, bo specjalnie kupiła kozi ser i mleko 2%, i oblekła tę samą poduszkę, i nawet znalazła idealny dla delikwenta film na wieczór, i tak na przykład trzy dni non stop.
Tak samo jest z prezentami. Wiele lat kupowałam sobie różne notesy i zeszyty o pięknych okładkach, papierze takim jak trzeba i tak dalej, ale dopiero od Natalii dostałam najpierw piękne, kremowe zeszyty w kartonowej okładce, a potem szkicownik Moleskine. Rysowanie w nich jest absolutnie cudowne, same notesy wymuszają wyjątkowe podejście do tego przyjemnego zajęcia. Oba typy, które mam, pięknie się zużywają, zrobiono je właśnie po to; starannie, powściągliwie. Po prostu cudowne.
A najśmieszniejsze jest to, że w ogóle nie wiedziałam, że to taka odjechana marka, którą posługuje się cała plejada gwiazd i gwiazdeczek, co pewnie by mnie skutecznie zniechęciło - jam wszak człowiek zbuntowany mimo trzydziestki.
Całe szczęście odkryłam także, że masa również i normalnych ludzi, artystów i amatorów, kocha swoje Moleskine nie mniej ode mnie i istnieją nawet internetowe grupy wyznawców. A niektórzy swoje notesy jeszcze ozdabiają - o, tu można zobaczyć na przykład. I w ogóle to rodzaj artystycznej (a czasami szpanerskiej) quasi-religii.
Ale i ja się dopiero rozpędzam.
Ach, Moleskine - wybaczę mu nawet ten Wielki Świat.
4 komentarze:
och, ja też moleskinuję, z tymże nieudolnie - literacko:)
coś takiego... hi, hi, a ja i Picasso to rysujemy zawsze na byle czym, na gazecie, na papierze pakunkowym, na kawałku tekturki...
Dostalam kiedys od Dziadzia 5 roznej wielkosci dziennikow. W plotnie zielonym,z okladka tloczona zolta, w ciemnym, granatowym aksamicie. Piec sztuk bylo wszystkiego razem.
Ostatni, gruby na 4 palce, jest tylko w polowie zapisany. Poprzednie, od 87 roku skrywaja historie dziewczynki, podlotka i pannicy.
Do dzis pamietam jaka to byla przyjemnosc zaczynac kolejny zeszyt....Won czystego, niezapisane papieru, szelest przewracanych, dziewiczych kartek.
Blog, to jednak zupelnie cos innego.
To ja chyba sama nie wiem, co mam. Na Boze Narodzenie dwa lata temu dostalam cos takiego - i jeszcze skrecone na dwie zlote srubki, i z delikatnie pozloconym brzezkiem kart. Sygnowane Jordi Labanda. Zbyt ladne, by tego uzywac ;)) No i lezy.
Prześlij komentarz