czwartek, 2 lipca 2009

50%

Przeczytałam sobie artykuł w kobiecym dodatku "Newsweeka" - bardzo interesujący wywiad z Magdaleną Środą. Nigdy jej nie lubiłam i nadal nie lubię, bo pojąć nie mogę, z jakiego powodu żąda ona ode mnie w polityce solidarności z kobietami ogólnie.
Ja bardzo lubię i chętnie popieram w różnych sprawach rozsądne i sympatyczne kobiety, których znam dużo, ale po co mi ten bagaż niepotrzebnego uogólniania? Niby dlaczego mam czuć solidarność z kobietami tylko dlatego, że są kobietami? Bardzo bym chciała wiedzieć, naprawdę. Zastanawiam się też poważnie, jak miałabym w praktyce stosować ten sposób myślenia: powinnam z racji jej płci z góry popierać w ewentualnym konflikcie swoją teściową, a nie męża, jakże obrzydliwie męskiego faceta, na przykład?
No dobrze, powiedzmy, że to nie o taki kontekst chodzi, tylko o popieranie kobiet u władzy - ale dlaczego? W eurowyborach, na przykład, starałam się jak najwięcej dowiedzieć o poglądach kandydatów i ich zbieżności z moimi własnymi. Guzik mnie, szczerze mówiąc, obchodziło, czy dana osoba jest kobietą, czy mężczyzną - miałam raczej nadzieję natrafić na kogoś, kto będzie z grubsza reprezentował właśnie moje poglądy, i to nie na ilość kobiet na kierowniczych stanowiskach, ale na sprawy gospodarcze, zwłaszcza energetyki, czy na przykład wspólnej polityki zagranicznej Unii (obraża mnie ta wpisana w "kobiece" rozmowy o polityce pewność aktywistek, że interesuje mnie przede wszystkim sprawa aborcji i becikowego, zaś do szerszego spojrzenia nie jestem zdolna, naprawdę mnie to obraża).
Parytet też jest, moim zdaniem, dla kobiet obraźliwy, bo jasno mówi, że się do formy walki politycznej, w której miałybyśmy jako płeć wziąć szerszy udział, nie nadajemy. Co te panie sobie myślą, że jak już wejdą do tego Sejmu, powiedzmy, to on się zmieni nagle w miłe, fajne miejsce, gdzie nikt nikogo nie podgryza, nie niszczy, nie ciągnie do siebie, per fas et nefas ani nie robi z siebie idioty/idiotki? Z połową bab, nie przeanielonych, idealnych bab przyszłości, które się kochają i jedzą sobie z dzióbków, tylko, eee, zwyczajnych; a drugą sfrustrowanych, zagrożonych facetów dziko kłębiących się na ograniczonym terenie? Cha, cha, cha.
Żądza władzy i rozgłosu zawsze jest nieelegancka i wulgarna. Kiedy dają się jej ponieść mężczyźni, to jest już wystarczająco przykre. Ale w kobiecym wykonaniu budzi autentyczną grozę, a to dlatego, że byłybyśmy w tym nurzaniu się i uganianiu po prostu lepsze.
Tylko sobie wyobraźcie, proszę. Te babsztyle, które z wdzięcznej, kobiecej dyplomacji robią narzędzie władzy i terroru - znacie, drogie panie, te straszne praciotki rządzące struchlałą rodziną, te przysłowiowe teściowe (moje usta milczą), te potworne aktywistki trójek klasowych snujące intrygi z demonicznymi paniami z sekretariatu...? Mnie one zawsze przyprawiały o autentyczną panikę; i ja mam im oddawać, oprócz nieformalnej, władzę formalną? Nie, dziękuję; jestem niestety pewna, że obok - wierzę w nie - wybitnych specjalistek, które i bez parytetu się przebiją, to właśnie one byłyby najsilniejszą grupą kobiecą w polityce. Gdziekolwiek wlezą, to w każdym razie są. A polityka jest już naprawdę dostatecznie obrzydliwa bez profesjonalistek w obrzydliwości.
Z innej zaś strony... Mnóstwo kobiet pracuje uczciwie i porządnie, i pogląd, że miarą wartości ich życia i pracy jest to, czy się pojawią w mediach i załapią na rządową posadę, jest bardzo prymitywny - tak, jakby rozgłos oznaczał cokolwiek poza umiejętnością walenia w najgłośniejszy bęben. Media, ach, media i tak wolą kogoś, kto zarżnie niemowlę albo obsika pomnik papieża, od kogoś, kto zorganizuje kolonie dla dzieci albo wykopie studnię, nieprawdaż? To może się lepiej jednak nie pchać, skoro nagrodą jest takie towarzystwo... Przecież, na Jowisza, to nie o prestiż w życiu chodzi - mam nadzieję.
Pozwolę sobie pozostać przy swojej prymitywnej i nieoświeconej metodzie wybierania przedstawicieli/przedstawicielek - wydaje mi się bardziej sprawiedliwa dla tych, co mają więcej do powiedzenia, niż tylko deklarację, co też znajduje się w ich ineksprymablach.

13 komentarzy:

b. pisze...

polecam tekścik wspierający
http://mariaczubaszek.bloog.pl/id,4726726,title,Pistolety-i-pasztety,index.html
a zwłaszcza fragment, że "na listach wyborczych powinno być zapewnionych przynajmniej 50% miejsc dla ludzi kompetentnych, przydatnych w parlamencie".

Anonimowy pisze...

oj, Olgo droga, jak to widac, ze jestes ze, skadinad cudnego, Krakowa ... To obrzydzenie - fi donc! - pod adresem polityki, wladzy i prestizu... Mile ono i eleganckie, ale czy na smrod ciagnacy z gnojowki wystarczy eleganckie zatykanie nosa?

Co zas do parytetu, to jakie trzydziesci lat temu znana francuska dziennikarka Francoise Giroud powiedziala kiedys: prawdziwa rownosc miedzy kobietami i mezczyznami w polityce zapanuje wtedy, kiedy partie zaczna umieszczac na listach wyborczych niekompetentne kobiety, a pomijac kompetentnych mezczyzn.

Na razie jest na odwrot, i to ci poddaje pod rozwage.

topolowka

Anonimowy pisze...

Jako człowiek, który - jak mi się wydaje - od czasu do czasu myśli, żałuję, że sam tak nie potrafię pisać.
Jako ojciec - jestem pełen podziwu ale też i zadowolenia, że tak mnie przerosłaś.
A poza tym Kartagina ... tzn. powieść musi zostać napisana.
Ojciec

S. pisze...

Mamo - dziękuję serdecznie, przeczytałam z uwagą;

Topolówko - Twoja rada, żebym rozważała, wypadła trochę za późno - właśnie z rozważań, a nie z jakiegoś odpału, wynikła powyższa notka. W cytowanej przez Ciebie wypowiedzi dziennikarki, jeśli to było na serio, jest zaś niestety dokładnie to, czego nie pojmuję: chęć odwetu i dziecinne udowadnianie nie wiadomo czego. Czy tego, że kobiety są tak samo, jak mężczyźni, zdolne do małostkowości i partykularyzmów? Tymczasem postulowana przez Giroud sytuacja byłaby po prostu kolejną niesprawiedliwością, a nie żadnym wyrównaniem. Niedobra jest sytuacja, kiedy osoba kompetentna jest przekrzyczana przez niekompetentną, niezależnie od tego, która z nich jest z "naszych", która z "ichnich", a uważam, a Twój cytat znakomicie to potwierdza, że z parytetu skorzystano by właśnie w ten sposób.
Kobiety średnio mi się podobają w polityce, bo polityka jest paskudna (byłam, poznałam, wiem) i - możesz się ze mnie śmiać, ile chcesz - nieelegancka. Natomiast parytet - no, po prostu wydaje mi się osobiście metodą dość żałosną.
Zaś żeby coś zrobić ze śmierdzącą gnojówką - że nawiążę do użytej przez Ciebie metafory - nie trzeba się w niej koniecznie kąpać - można spokojnie zaprojektować kanalizację we wsi, choćby siedząc wśród róż, prawda?

Ojcze - wiesz, zupełnie nie wiem, co powiedzieć. Chciałabym, przede wszystkim, zasługiwać choć na część Twoich pochwał! Dziękuję i się rumienię.

Anonimowy pisze...

Olgo,
w tym co napisala Francoise Giroud, nie ma checi odwetu. Jest tylko opis rzeczywistosci i mechanizmow, decydujacych o tym, kogo partie polityczne umieszczaja na listach wyborczych.

Co zas do polityki, oczywiscie zawsze mozna elegancko powiedziec "moja chata z kraja" i zajac sie hodowaniem roz. Tyle tylko, ze rezultat jest taki, ze ludzie eleganccy elegancko hoduja roze, a polskie zycie publiczne mebluja osoby, ktore nigdy nie slyszaly o tym, ze polityka winna byc - takze - domena dobra publicznego.

A o tym, czy w we wsi zaprojektowac kanalizacje, jaka i za ile, decyduja radni. Czyli lokalni politycy. Od polityki nie ma ucieczki. I nie pomoze wytworne zatykanie nosa.

I chyba niecalkiem masz racje, kiedy piszesz, ze nie chcesz, aby ktokolwiek cie zmuszal do glosowania wedlug kryteriow innych niz rozum i kompetencja. Bo dalibog parytet nie ma z tym nic wspolnego. Wolnego obywatela nic i nikt nie zmusi do glosowania inaczej niz zgodnie z sumieniem. Chodzi tylko o mechanizm ustalania, kto sie ma znalezc na liscie.

Zas to, co piszesz barwnie o babsztylach, aktywistkach, intrygantkach etcaetera - no to wiemy juz, Olgo, ze nie przepadasz za swoja tesciowa. Ale dlaczego ekstrapolowac to - i to dosc zlosliwie - na reszte ludzkosci i na zasady rzadzace zyciem publicznym ?

Pozdrawiam Cie,

topolowka

Chuda pisze...

Wspaniała notka!

S. pisze...

Hmm. Co do Giroud - mam na to tylko Twoje zapewnienie: ja w tych słowach widzę odwet i partykularyzm. Idealna sytuacja to nie to, że po latach nierówności w jedną stronę coś dobrego się stanie, jeśli zapanuje nierówność w drugą - społecznie takie myślenie jest po prostu szkodliwe! Celem powinno być wprowadzenie do władz możliwie dużo kompetentnych ludzi, bez oglądania się na ich płeć - w żadną, do licha, stronę. Parytet tego nie rozwiązuje. Leczenie jednej niesprawiedliwości drugą jest moim zdaniem niemoralne i z podnoszonym przez Ciebie dobrem publicznym nie ma nic wspólnego! Szczerze mówię - nie rozumiem, naprawdę nie rozumiem, w jaki sposób ma to przynieść społeczeństwu korzyści, i jeśli mi ktoś wytłumaczy - bez czystej retoryki w stylu "należy nam się" - to naprawdę będę wdzięczna. "Należy nam się" to argument emocjonalny, nie rzeczowy, i nie prowadzi do żadnego dobra wspólnego, poza może - jak rozbrajająco szczerze powiedziała pani Środa - że kilka kobiet więcej będzie miało fajne, wygodne etaty. Cała ta wojna wydaje mi się wojną wyłącznie o to, czyje będzie na wierzchu, a nie o to, żeby było naprawdę lepiej wszystkim. Żaden mój, ani Twój, interes w tym, żeby lepiej się wiodło polityczkom...

Moje relacje z teściową, lepsze czy gorsze, to dość zabawny, erystyczny argument - nawet, gdyby był adekwatny, nie zaprzeczy istnieniu ogromnej liczby manipulujących, źle życzących ludziom, opętanych władzą kobiet. Jest ich co najmniej tyle, ile manipulujących, i tak dalej, mężczyzn, a mają tę straszną cechę, że są zwykle sprytniejsze. Akurat myśląc o przykładzie takiej kobiety miałam na myśli swoją daleką ciotkę, która przez dekady trzęsła całą gałęzią rodziny, a na jej pogrzebie przy słowach księdza o jej świetlanym życiu i pogrążonej w smutku rodzinie zapanowała, no, konsternacja. Jako osoba nieśmiała, odbieram obecność takich osób wyjątkowo dotkliwie i starannie je odnotowuję, żeby móc na przyszłość omijać. I miałabym się cieszyć, że takie by mną rządziły?
A jestem pewna, że by rządziły właśnie takie, bo i mężczyźni w polityce są raczej gorsi, niż lepsi.
No cóż, demokracja ma naturalną tendencję - i czytałam o tym nawet bodaj i u Žižka, więc nie, że to z mojej strony jakieś konserwatywne zboczenie wywołane represyjnym wychowaniem przez okrutnego ojca, który zmuszał mnie do lektury Miltona Friedmana - do zjazdu w ochlokrację, i raczej pewne jest, że kandydatki kobiet nie będą, w masie swojej, lepsze niż faceci.
A co do gnojówki - robienie dobrej roboty po swojemu naprawdę mi się wydaje bardziej konstruktywne, niż chęć bycia widocznym, albo chęć czucia się ważnym. Nie o wszystkim się decyduje na wysokich szczeblach, i całe szczęście, bo ja bym w takim świecie nie chciała żyć. Nie jest, naprawdę nie jest najważniejsze to, co tylko wygląda na ważne, bo była tam kamera.
Wybacz pospieszną,przydługą i chyba bezładną odpowiedź, mam nadzieję, że to coś w miarę zrozumiałego. Mam też nadzieję, że następnym argumentem nie będzie jednak, przykładowo, że na pewno mam męża brutala, represyjnych rodziców-prymitywów i nie zdałam na politologię :)
Pozdrawiam,
Silene

Anonimowy pisze...

Kochana córko!
Przy okazji dotknięty został jeden z moich ulubionych tematów: uważam, że jedną z przyczyn mizernego na ogół stanu Polski jest myślenie emocjonalne - tzn. argumenty racjonalne są używane co najwyżej jako listek figowy a zamiast nich królują wyłącznie emocje (pojawienie się jednego czy nawet kolejnego Rejtana niczego nie zmienia).
Przykłady można mnożyć: 1. histeria narodu i polityków wokół książki o Wałęsie (ci sami którzy teraz bronią jego rzekomej świętości jeszcze nie tak dawno wykrzykiwali o facecie z siekierą) 2. prawicowość (HA, HA, HA!) Kaczyńskiego (czy ktoś tu jeszcze wie na czym polega prawicowość?) 3. euforia przed referendum w sprawie Unii (próbowałem wtedy bezskutecznie - w gronie przyjaciół, bo w innym nie ośmieliłbym się z obawy o lincz - zadać pytanie "co zyska Europa na przyjęciu Polski?" i byłem jedyną osobą w dużym gronie, która nie cieszyła się z wyników głosowania) 4. WSZYSTKIE! dyskusje naukowe, których byłem świadkiem (a. wyrażenie swoich wątpliwości co do przedstawionych wyników jest traktowane jako osobisty atak na autora a nie próba dojścia do prawdy b.zwyczajne gratulacje są traktowane jako opowiedzenie się po czyjejś stronie i nie jest to strona prawdy) 5. casus Radia Maryja (czy jest jeszcze ktoś /obojętnie z której strony/ kto potrafi uniknąć smakowitego powiedzenia "a u was biją murzynów"?) ....... 10114. histeria nocy listopadowej ....... 24715. histeria Sejmu Wielkiego itd.itd.
Wydaje mi się, że taki właśnie emocjonalny sposób postrzegania świata,jest bardziej typowy dla kobiet (oczywiście nie wszystkich - np. Ty należysz pomimo swojej ogromnej delikatności i uczuciowości do chlubnych wyjątków). I choćby w życiu publicznym w Polsce nie było ani jednej kobiety to i tak życie to jest i pozostanie zdominowane przez kobiety a raczej ich typowy sposób myślenia.
Z tego powodu popieram Cię (jak to się nazywa ? "chórek wołających na puszczy" ?) w sprawie osób kompetentnych, potrafiących myśleć racjonalnie a nie emocjonalnie.

PS. Najlepiej by było żeby mojej wypowiedzi nikt nie czytał poza Tobą, gdyż zgodnie z tym co napisałem zaraz odezwą się głosy, że ja ....... (każdy może tu wstawić co zechce np. "nie znoszę")kobiet albo, że ja ....... (np. "dyskryminuję")kobiety.
Tymczasem ja pozostaję wielbicielem kobiet i uważam,że więcej w Polsce prawdziwych kobiet niż mężczyzn.
Ojciec

cypisek pisze...

Popieram - zarówno Silene, jak Pana. Jestem przeciw parytetom.
Ale najbardziej podobało mi się to o emocjonalności. Chciałam dodać do przykładu debaty naukowej jeszcze drugą stronę - u nas rzadko komentarz krytyczny jest tylko do wyników, zbyt często do autora, na konferencjach zagranicznych jakoś widać ciekawość poznawczą, a nie chęć doczepienia się.

sierra pisze...

Kobiety w polityce są nieestetyczne??? Widać, że życie tyłeczka jeszcze nie przetrzepało.

Anonimowy pisze...

Przesyłam Ci dzisiejszy apel z Rzeczpospolitej dot. właśnie parytetów, natknęłam się na niego i od razu przypomniałam sobie o Twoim wpisie na blogu.

Pozdrawiam ciepło,

Mery

http://blog.rp.pl/listotwarty/2009/07/09/nie-chcemy-parytetow/

Unknown pisze...

Nie wiem który to już raz, ale nadal piszę : jak ja Cię rozumiem!
Kiedyś miałam obowiązek uczestniczenia w spotkaniu "Europejek po Czterdziestce" (wyłącznie jako osoba pilnująca dobytku wynajętej przez Europejki sali). Panie gruchały sobie słodko, pzredstawiając się w słowach szumnych i podkreślając swój status zawodowy, tak że czułam się jak na spotkaniu AA i miałam ochotę wstać i powiedzieć "Dzień dobry, jestem Joanna, od urodzenia jestem kobietą i nie muszę tego faktu nikomu udowadniać". Wyłącznie po to, by uświadomić, jak bezcelowe jest zbieranie się w jakieś grupy, które nic nie znaczą. Z całej ferajny tylko dwie panie (sic!) pracowały w wolontariacie z dziećmi ubogimi. I wcale się tym nie chwaliły.

Anonimowy pisze...

dobry poczatek