środa, 4 sierpnia 2010

Frywolne myśli prowincjuszki

Mrugam z wakacji, ale jeszcze nie o wakacjach.
W Warszawie będąc, z okazji chrztu mojego uroczego siostrzeńca, porozglądaliśmy się również to tu, to tam po mieście. I nie chce być inaczej - muszę się zdefiniować jako prowincjuszka.
Od zawsze uważam, że proporcje Warszawy są zupełnie nie dla ludzi, a na pewno nie dla nieuodpornionych. Co mi przyjdzie z tego, że znajdę w stolicy jakieś miłe miejsce, skoro aby do niego dojść - muszę prawdopodobnie przemierzyć przejście dla pieszych niewiele węższe od Błoni? Te kolosalne budynki urzędowe (właśnie dopiero co moje przerażone oczy zarejestrowały budynek NBP)... To centrum, jak z przeproszeniem La Défense... Nawet domy mieszkalne wydają mi się jakieś takie dla olbrzymów. Muszę się zapuścić, powiedzmy, w okolice skweru Sue Ryder albo w jakieś podobne miejsce (wygląda tam mniej więcej tak, jakby ktoś ścieśnił i rozdął budynki starego osiedla oficerskiego w Krakowie), żeby troszkę złapać oddech.
Nie, żebym miała do Warszawy jakieś pretensje - to nadzwyczaj interesujące miasto o fascynującej historii i pełne ciekawych ludzi (serdecznie pozdrawiam), i w ogóle ma wiele zalet dla człowieka zainteresowanego byciem zainteresowanym. Ale dla mnie, która rozpacza nad każdym wielkomiejskim rozwiązaniem architektonicznym, jakich ostatnio pełno w Krakowie, ogrom stołecznych proporcji jest zupełnie po prostu przytłaczający.
I wszystko można by na tej prostej informacji zakończyć, gdyby nie fakt, że gdzieś w otchłaniach nieświadomości pałęta mi się myśl: o, kochaaaana... ale ta Warszawa, pomyśl, o ile rozmiarów jest od ciebie większa...

8 komentarzy:

b.,zapiski pisze...

a ja np w górzystej Wieliczce czuję się taka jakaś...płaska.

Unknown pisze...

HAHAHAHA. LOL

Chuda pisze...

:))))

A przestrzenie Warszawy są faktycznie nieludzkie. Gdyśmy się z kociubińską wypuściły do stolicy na koncert Diany Krall, który odbywał się w Pałacu, zamieszkałyśmy w Metropolu, żeby mieć blisko. Zanim doszłyśmy z hotelu do Pałacu!... A zanim znalazałyśmy wejście do Sali kongresowej, po obejściu Pałacu dokołą!... To trwało wieki.

Anonimowy pisze...

Najtrudniej zauważyć rzeczy oczywiste. Ten tzw. postęp (tu opisany w części architektonicznej) ludziom niestety nie służy.
Wiwat damska intuicja! Szkoda tylko, że tak rzadko Szanowne Panie z niej korzystają. Tym niżej kłaniam się autorce, która przynajmniej o tym pisze.
Sprzedawca drabin.

шурин pisze...

Jak zwykle wszystko zależy od punktu odniesienia. Możesz mi wierzyć, że Warszawa wydaje się śmiesznie mała i prowincjonalna po powrocie z Moskwy. To dopiero jest nieludzka skala!
Celowo unikam porównania do anglosaskich państw-miast, bo ani nam tam geograficznie ani mentalnie blisko, a taką Moskwę, to podobno kiedyś chcieliśmy podbić...

Ida Ż. pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ida Ż. pisze...

No cóż, Warszawa jest jaka jest niekoniecznie z własnej winy. Najważniesze - przynajmniej dla mnie - że w ogóle istnieje. :)
Wiesz, że jeszcze niedawno miałam pracę polegającą w dużej mierze na ciągłym jeżdżeniu po Polsce. I to właśnie wtedy, odwiedzając różne miasta, które miały to szczęście, że nikt ich nie zniszczył w dziewięćdziesięciu procentach, uświadomiłam sobie z całą ostrością, jaka straszna krzywda spotkała Stolicę.
A tak w ogóle to bardzo się cieszę, że mogliśmy się spotkać. Oby częściej! :) Pozdrawiam serdecznie. Pyza Mazowiecka

PS. To wyżej to byłam ja, ale się usunęłam, bo z rozpędu zrobiłam straaasznego błęda. :)

b. pisze...

klikam i klikam, ale Ty wolisz zupę...