wtorek, 3 lipca 2007

Wspomnienie pośmiertne z kaczuszką

Rozmawiając dzisiaj z moim dzieckiem poczułam autentycznego dreszcza. Ale to wymaga wstępnego objaśnienia.
Mój śp. Teść, występujący poniżej jako dziadziuś Mieciuś, miał pecha. Otóż, nie wchodząc w szczegóły, kompletnie sobie nie radził z komunikacją interpresonalną. Różne rzeczy, które się mu (przynajmniej dla widza z boku) wydawały nawiązaniem kontaktu były dla adresatów już tylko irytujące. Im dalej, tym było gorzej. Chciał pomagać, a bliscy się złościli, że coś zrobił nie tak, bo nie umiał ustalić z nikim szczegółów. Co gorsza, powtarzał się strasznie z anegdotami (taką jedną długą o przyrządzaniu baraniny w glinie opowiedział mi, przysięgam, z pięć razy). Podejrzewam, że te anegdoty po prostu lubił, a nie wierzył, że ktoś go słucha. A ja słuchałam i obserwowałam i do dzisiaj głównym uczuciem, jakie względem niego mam, jest współczucie. Wychowana w kulcie ojca nie mogłam się pogodzić z tym jego wyizolowaniem w rodzinie i zawsze się starałam go traktować ze zrozumieniem. W ogóle myślę, że zdołałam sprawić, że mnie polubił na swój sposób.
Umarł nagle, krótko po naszym ślubie. Mój mąż zabiera Karola, oczywiście, na jego grób i w ogóle się staramy, żeby młody wiedział, że miał jeszcze jednego dziadka.
A dzisiaj właśnie Karol zasunął tekstem, który spowodował, że mnie po prostu zmroziło. Takie słowa mogłyby, do licha, paść z ust dowolnego członka rodziny mojego męża, gdyby byli w wyrozumiałym nastroju, a przecież nikt nigdy przy Karolu nie snuł żadnych na ten temat refleksji.
- Nie naprawię kaczuszki, Lol, bo ten plastikowy element przy skrzydełku się obłamał. Ktoś tę kaczuszkę porządnie popsuł, nieprawdaż? - spytałam surowo moje dziecko.
- Tak - przyznał Karol zwięźle. - Zepsuta.
- Mhm, a któż to mógł zepsuć kaczuszkę? - ciągnęłam.
- Dziadziuś Mieciuś - powiedziało bez wahania moje dziecko. - Próbował naprawić, ale niestety znowu popsuł.
Nie wiedziałam co mu na to odpowiedzieć. A teraz mi smutno i dziwnie.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Na kogoz by tu zwalic, zeby samemu nie oberwac i zeby tamtemu sie nie oberwalo? Bardzo bystry mlodzieniec, bardzo! Dziadzius Miecius byl najlepsza kandydatura ;)))

Anonimowy pisze...

No cóż, mnie się wydaje, że to jest dowód na to, że dzieci widzą i słyszą więcej, niż nam się wydaje. I czasem więcej, niż byśmy chcieli...
Pozdrawiam serdecznie
I.

Anonimowy pisze...

Straszno trochę. Ale też i śmieszno, jeżeli rzeczywiście mały chciał tylko na kogoś"zwalić". Ale dziwne, dziwne...
Czy mówicie na Karolka Lol? :D

S. pisze...

No właśnie ja powątpiewam w to zwalanie, bo zwykle Karol spowodowane przez siebie katastrofy traktuje jak szczytowe osiągnięcia i dumnie się do nich przyznaje.
I tak, mawiamy na Karola Lol. No bo właściwie jak to zdrabniać? Lolek to jakoś tak z papieska, plus ewentualnie kreskówka, Karolek czasem zanim przebrzmi to gość jest w innym pokoju, a Lol od razu wskazuje na przyszłościową interpretację, choć jak się dobrze zastanowić - brzmi też odrobinę retro, powiedzmy - późną Młodą Polską :)

Anonimowy pisze...

Droga O. !
Byłam kilka dni w Krakowie – wreszcie odrobinę dłużej niż na moment w Wszystkich Świętych… (ostatni raz byłam tak gdy Wiktor był taki jak Marek teraz) – głównie żeby zobaczyć czy mam co robić w Krakowie bez Babci (prawie). I byłam u Twoich Rodziców. I nawet nie spytałam – co u Ciebie (pisałaś kiedyś o tych którzy mówią a nie słuchają – ja tak mam bo ja nie umiem zadać pytania drugiej stronie… ) więc wykonałam wysiłek odnalezienia wreszcie Twego bloga. I czytam i dobrze mi pobyć znów z Tobą (to błogie uczucie obcowania z Wielkimi Wnętrzami Rodziny M. które skutkowało nieraz wpraszaniem się nachalnym i bezczelnym, a czasami innymi gafami towarzyskimi przy okazji…). I pozdrawiam Cię i Twoich cudownych Panów serdecznie z mojego błogostanu wczesno – słoneczno jesiennego. Zaszczycona niejaką znajomością z Tobą - Ania