Miała tu być notka polityczna, referat zamówiony, i będzie - już jej mam tylko o połowę za dużo :) Ale mnie złapała myśl na tyle natrętna i nagła, że po prostu musiałam ją zapisać, w całej banalności i egzaltacji.
Siedzę z Kubą na kolanach (to już drugie superprzytulne dziecko, jakie urodziłam ja, wstydliwa, pełna zahamowań i dystansu) i karmię go sobie, Karol śpi i nie muszę tam nawet zaglądać, żeby wiedzieć, że rozrzucił ręce i nogi i ułożył się na skos przez łóżko. Za oknami jesienne, ukośnie padające słońce. Ziewam rozdzierająco, jak to rodzic niemowlęcia, ale korzystam z okazji, że młodzi nie brykają i tą gorszą, prawą ręką stukam w Wordzie w pliku nazwanym oczywiście "nieśmiertelna powieść", żeby mi nie uciekły pomysły. Sms od męża wygląda z komórki i uśmiecham się do niego. Herbata, odgrzana po rannych falstartach, paruje sobie opodal.
Nic się nagle nie naprawiło w moim charakterze, żadne ufo nie spłaciło nam kredytu ani w ogóle świat nie fiknął nijakiego koziołka, ale naraz mi przez głowę przeleciało, jak jakiś oratoryjny akord, przenikające do samego serca, ściskające za gardło dziękuję.
4 komentarze:
proszę ;)
ale Ci przebiłam balonik, nie?
:-)))
Ty to masz dobrze *zazdrości*
pozdrawiam,
Nietoperek.
Prześlij komentarz