poniedziałek, 22 września 2008

O zmianach

Czasami się zastanawiam, co bym zrobiła, gdybym zawczasu wiedziała, do jakiego stopnia urodzenie dzieci zmieni moje życie. Zniknęły z niego miłe popołudnia z książką, niespieszne powroty z pracy przez księgarnie, w ogóle zniknął szeroko pojęty spokój. Cała aktywność intelektualna, jeśli można to tak ująć, przesunęła się na późne godziny wieczorne, tak, że non stop dochodzi do dylematów w rodzaju: spać czy pisać opowiadanie. Nie ma już czegoś takiego, jak komfort zaczęcia i dokończenia jakiejś dłuższej pracy: to zresztą coś, co trudno było pojąć mojemu mężowi, który uważa, że przywilej dokończenia roboty to w ogóle żaden przywilej, tylko oczywistość. Tymczasem dla mnie możliwość, powiedzmy, zrobienia obiadu albo przesadzenia kwiatków bez licznych przerw na pieluchy, przytulanie, wycieranie nosów, pokazywanie literek, rozdzielanie walczących niedźwiadków i tak dalej to weekendowy luksus - i tak uważam się za szczęściarę, że Paweł chętnie i entuzjastycznie bawi się z chłopakami, kiedy tylko może.
Zniknęła wielka ilość moich przyjemności, bo tak się składa, że lubię akurat zajęcia ciche, precyzyjne i długotrwałe: puzzle powiedzmy :)
Zniknęła, no, ale to już niedługo się skończy, powiewająca biżuteria i szaliki.
Żal mi tego wszystkiego, no żal. Być może, że jestem egoistyczne bydlę, ale mi żal. Dużo spraw, które musiałam odłożyć, już nie wróci, a te, które wrócą, nie będą takie same, co by nie mówić.
Z drugiej strony, gdybym wiedziała, jak chwyta za serce cień rzęs na gładziutkim policzku; gdybym mogła przeczuć, jak to jest, kiedy z zaufaniem, jakiego nie miewają już dorośli, mała głowa przytula się do mojego ramienia... Gdybym umiała wywróżyć sobie Karola śpiewającego:
Sam nie jozumiem skąd to mi się bierze
Że jestem mitojogiczne zwierzę... mamo, czy niedźwiedź pjuszowy to też mitojogiczne zwierzę?
Jijyka, jijyka, tkjiwa dynamika, angejojogia i daj...

I jeszcze jest Kuba, kiwający grzecznie główką w podziękowaniu, kiedy dostanie do łapy biszkopta. Jest oblężenie moich kolan, na wyścigi, kiedy rozkładam książkę albo laptopa. Są obłąkani dżokeje, wsiadający mi na plecy kiedy tylko schylę się ze ścierką pod pianino. Jest mój mąż, last but not least, którego obserwowanie w roli ojca zawsze mnie wzrusza i cieszy.
No, może poza tymi chwilami, kiedy zaalarmowana ciszą łapię diabelską trójkę przy parapecie, na skupionym wyżeraniu pół kilograma wafelków czekoladowych.

Nie żaliłam się tam powyżej - rozumiemy się?
Ciekawa jestem po prostu, do jakiego stopnia życie ma szanse iść do przodu tylko dlatego, że właściwie wskakujemy na główkę do nieznanej wody. Wiadomo, nawet najlepiej przemyślana teoria jakoś nie przemawia do człowieka tak, jak własne, prywatne doświadczenie. No więc - gdybyśmy wiedzieli?...

17 komentarzy:

Anonimowy pisze...

inaczej mówiąc, żyje się, żyje, i nagle hop! coś się przesuwa, w bok, czy gdzieś tam, a żyje się przecież dalej, tylko na nieco innym torze /a tamten stary tor ginie w trawie/... i znowu jakieś hop! - oby jak najdłużej te przeskoki to były tylko szczęśliwe zdarzenia.

Anonimowy pisze...

mis pluszowy to oczywiście mitologiczne zwierzę?

S. pisze...

Oczywiście, że mitologiczne! Przynajmniej moim zdaniem, za to całkiem na poważnie.
No i masz rację z tymi przeskokami - ja się jeno cały czas zastanawiam, czy żeby mieć odwagę na to hop! to trzeba troszkę nie wiedzieć, w co też się wskoczy :)

Anonimowy pisze...

Jakże bliskie mi są Twoje dylematy! Książka dopiero późnym wieczorem, patrzę na swój czyattnik w biblionetce, gdzie w jednym miesiącu smutnie kiwają się dwie przeczytane pozycje. Dwie! Przecież potrafiłam czytać i po dziesięć!
Wciąż gdzieś coś, nerwowy pośpiech, i faktycznie z żalem patrzę na dwa pudełka puzzli kilkutysięcznych i zastanawiam się, czy mogłabym już je rozłożyć.
A z drugiej strony właśnie te niesamowite inne życie, to obserwowanie świata poprzez dziecko. Jest tak inne, tak odmienne, to tak zupełnie coś innego!

Anonimowy pisze...

Jeśli to co piszesz nie jest literaturą najwyższej klasy, to ja jestem Piotr Skarga. Ojciec

Anonimowy pisze...

Oj, tak, tak, tak! Olgo słuchaj Ojca:)
To co robisz teraz ktoś kiedyś przeczyta w Twoich synach. I to będzie miłe doświadczenie!
Dobrze jest moim zdaniem, że tak do końca nie wiemy na co się decydujemy mówiąc to pierwsze "tak". A potem te następne. Życie to przygoda:)
Serdecznie Cię pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

ale te wafelki naprawdę smakowite były i..... no może gdybym wiedział ze jest ich pół kilo to coś bym oszczędził na poobiedzie :)

S. pisze...

Oj, Tatoooo... I co ja Ci mam powiedzieć - zwyzywać Cię od Skargów? :) Sprytnie, sprytnie...

(Do męża: całe pół kilo w tej kamionce, coście ją opróżnili. Właśnie tyle się w niej mieści :) )

Anonimowy pisze...

Ja niedawno odkryłam pewną dość banalną prawdę: że nie można mieć w życiu wszystkiego, że wybierając jedno prawie zawsze traci się coś innego, i że zawsze jest "coś za coś". I to przy każdym wyborze, nawet najbłahszym. A co dopiero przy tak poważnych jak takie: "dzieci czy nie dzieci?", "rodzina czy nie rodzina?".
Wszystkie młode matki, jakie znam, tęsknią za czasem, gdy miały Czas.
Ale przecież żadna z nich teraz nie wybrałaby inaczej :)

Anonimowy pisze...

Zawsze mnie to intrygowało, to, że wszystkie ważne wybory to wybory w ciemno. I czy w takim razie to jest jeszcze wybór, czy taki właśnie skok w ciemno. Choć, ogólnie rzecz biorąc, wolałabym nie wiedzieć za dużo. Taka pełna świadomość przy podejmowaniu życiowych decyzji chyba działaby na mnie paraliżująco. A tak, ot, po prostu się żyje...
Zresztą, co ja gadam, nie po prostu, ale wcale nie najgorzej się żyje. :)
A po trzecie, jakbym wiedziała... to w gruncie rzeczy, co by mi z tego przyszło? Ja mam w głowie za dużo siana, a za mało znajomości samej siebie, żeby z takiej wiedzy skorzystać. Może na starość... Ale, z czwartej strony, co mi po starości, jak nie nabędę do tego czasu jakiegoś doświadczenia. A doświadczenie można nabyć, tylko robiąc do czasu do czasu te wyżej wspomniane skoki do wody w ciemno - więc kółko się zamyka.

Eh, jakiś mętny ten komentarz. Proszę złożyć winę na karb mego stanu podgorączkowego. Ale chciałam dać znak, że mnie notka zaintrygowała.

Wojciech Maj pisze...

Leżę i kwiczę :) Karolek rządzi światem :)

To oczywiście dzięki mnie! ;p

Anonimowy pisze...

a moze za każdym razem kiedy podejmujemy decyzje o takim czy innym skoku w bok (hihi bez skojarzeń), na inny tor to w tym czaso-miejscu powstaje równoległy świat - w którym podjęliśmy inną decyzję . i tak za każdym razem, z każdą podjętą decyzją mnożymy te światy równoległe, które pewnego dnia, dzięki kolejnym decyzjom nałożą się na siebie ?? Czyli własciwie wrócimy do punktu wyjścia - do świata pierwotego ?? tylko kiedy to nastąpi ?? na straoś czy za 3 dni amoze teświaty łączą sie ze sobą co wieczór, albo jeszcze lepiej w nocy ?? Tak żebyśmy wstrząsów nie odczuli za bardzo - a żebyśmy mieli świadomośc dobrego wyboru ?? Jakiej byśmy decyzji nie podjełi każda bedzie dobra byleby doprowadziła do dobrego finału
Iżyli długo szczęśliwie, bo dobry rycerz na koniu w niałehj zbroi uratował tę królewnę Fionę którą uratowa miał a nie jakąś inną lafiryndę ;P
ech ale filozofia mnie dzisiaj wzięła
dobrej nocy po krakowsku :)

Anonimowy pisze...

Nie lubie debatowac, co by bylo gdyby. Nie roztrzasam slusznosci dokonanych wyborow, bo one sie juz dokonaly i koniec kropka. Nie zmienie decyzji podjetych w przeszlosci, chocbym nie wiem jak mocno chciala.
Tego, co nas czeka z mezczyzna wybranym na reszte zycia, tego, jaką przygodą jest macierzynstwo - tego nie da sie przewidziec, nie da sie przeczuc, to po prostu trzeba przezyc - czyli wskoczyc na glowke do tej nieznanej wody, modlac sie, zeby bylo dobrze.
Gdybym wiedziala?... I tak bym wybrala to zycie, ktore mam :)

Anonimowy pisze...

Olgo, ciesz sie tym, co masz, poki trwa! Moje dzieci juz ostatecznie wyprowadzily sie z domu, wiec wiem, co mowie ...

Anonimowy pisze...

Oleńko!
W końcu trafiłam na twój blog i czytam z przyjemnością.

Anonimowy pisze...

Ha! Zapomniałam się podpisać. To mówiła ja, Ula :).

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.