- Co to jest? - pytam, zaciekawiona, na widok Pawła chowającego coś liściastego wstydliwie za plecami.
- Yyyy... noooo... - waha się mój mąż, ale jakoś się jednak przełamuje i pokazuje mi gałązkę hortensji.
No tak - już wszystko wiem.
Na komodzie stoją dwa słoiki: w jednym tkwią trzy gałązki fuksji, w drugim - jedna rokitnika. Ukorzeniają się, rozumiecie.
- To ta fioletowa, od sąsiadów - wyjaśnia Paweł, ale ja już przecie zgadłam z wrodzoną bystrością, że to nie z naszej, różowej. - Ale ja już wiem, gdzie ona będzie rosła. Tam na drugim końcu rabatki.
- Aha - łapię. - Tam przy Przyszłych Schodach.
- Tak jest.
- No to co będzie z tym rokitnikiem?
Patrzymy sobie w oczy, odwracamy wzrok, chwila zakłopotania.
- Eksmitujemy aronię - postanawiamy chórem i wsadzamy hortensję do wody.
I się jakoś wszystko zmieści.
Bo jak nie, to nie będzie wyjścia - trzeba będzie się porządnie pożreć.
W tym stanie ducha postawić coś w totka, bo jak wiadomo wygrane pieniężne kolidują z harmonią uczuciową.
Następnie zgarnąć wygraną, pogodzić się (teoretycznie nad naprawdę dużymi pieniędzmi powinno to przyjść całkiem łatwo :) ).
I wreszcie - nabyć bardzo dużą działkę i na niej kontynuować szaleństwo ogrodnicze.
Wściekle daleko potrafią człowieka zaprowadzić takie szczepki w słoiku.
4 komentarze:
nie rozumiem kompletnie tej pasji do szczepek po słojach,zamiast kupić roslinę u ogrodnika i wsadzić w ziemię. Próbuję sobie to wytłumaczyć przez analogię, że np dzieci przyjemniej jest produkować od samego początku, niż normalnie je kupić w sklepie.
Alealeale nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z jednej bardzo ważnej rzeczy: najlepiej otóż rosną ponoć rośliny kradzione, a przynajmniej z szeroko pojętej grandy.
Dlatego umawiamy się z sąsiadami tak, że urwiemy sobie od nich, jak nie będą patrzeć, a w zamian zostawimy przy płocie te odszczepki, co były ustalone, niby że przez zapomnienie.
Nieprawdaż.
A czy ta fuksja to będzie jeden krzaczek czy trzy? Gdyż wydaje mi się, że fuksję można hodować też w domu, jako roślinkę doniczkową.
Chociaż... chyba wolę fuksję od aronii:-).
Chyba można, ale w domu na razie nie ma dużo miejsca i mniejsze niż w ogrodzie możliwości eksmisyjne. Karola się nie pozbywamy w żadnym razie, Kuby też nie :)
Ja też wolę fuksję od aronii, aczkolwiek mój mąż przypomniał mi, czytając notkę, że mieliśmy jeszcze gdzieś upchać pigwę :) No to eksmitujemy jeszcze jakieś porzeczki...
Prześlij komentarz