Biblioteka powoli wypełza nam w końcu z pudeł. Paweł bohatersko montuje białe półki i przykręca je dziesiątkami wściekle wielkich śrub, żeby nam to wszystko nie spadło na jakieś dziecko.
A ja sobie patrzę na te książki, które tak dobrze znam, że dwuletnie rozstanie nie odebrało mi ani jednego detalu, ani jednego wspomnienia, niczego.
I myślę sobie o nich, że kocham je tak, jak nie śmiem kochać żadnego człowieka.
Dla ludzi jakbym rezerwowała miłość bardziej cywilizowaną.
Mniej zaborczą, bardziej empatyczną.
Jakoś tak.
Powiedziałam paru osobom, jak to czuję, i im się podobało porównanie: jakbym przez cały czas rozłąki z książkami miała mózg ściśnięty w ciasnym pudełeczku i dopiero teraz on się, jak i one wypakowany, rozprostowywał i wracał do normalnego stanu.
4 komentarze:
Jeśli dorzucę coś do tego zbioru to będzie to lepiej czy gorzej (dla świata, dla moich wnuczków i zięcia, dla kwiatów przed domem czy choćby dla jakości obiadów dla rodziny)?
Ojciec
Zawsze wylacznie lepiej - to milosc inspirujaca :)
S.
Czytuję Twego bloga z rzadka, za to z ogromną przyjemnością.
Jestem najświęciej przekonana, że musisz - no, musisz po prostu - być absolutnie uroczą osobą.
Łączę się z Tobą w bólu tęsknego wypatrywania wiosny... miejmy nadzieję, że to może jednak już niedługo...?
Pozdrawiam bardzo.
Paulina
...i mózg Twój już wygląda jak mózg inteligenta...
Ja już nawet nie wspomnę, czym jeszcze te pudła z książkami /rzecz sama w sobie dość normalna i zdarza się w rodzinie/ były przywalone.
Wszystkim mianowicie, wszystkim kładzionym przez każdego.
Mózg się nie tylko rozprostuje, ale i przewietrzy, odgruzowany.
Prześlij komentarz