...to termin, jaki wymyślił mój Ojciec, kiedy dawno temu pisałam, rycząc ze śmiechu, bardzo poważną rozprawę krytycznoliteracką na temat zbioru poezji "Paskudny miś i inne zwierzątka" bodajże. Był to prezent urodzinowy dla kolegi, który w charakterystycznym dla siebie ataku twórczej głupawki popełnił cykl poetycki, tak to ujmijmy, o misiu, który nie podaje łapy (i w większości przypadków szczęśliwa to okoliczność).
Tak się jednak składa, że całkiem poważnie pluszowatość świata to przypadłość, która dotknęła nas z Pawłem już dawno, a obecnie przeszła już na naszych synów; tak, tak, nie odwrotnie.
Zaczęło się od pluszowego kota, którego dostałam kiedyś od Pawła na Walentynki, albowiem pożałował mnie on, że dotknięta alergią Mamy nie mogę mieć rudego kota. Rudy pluszak dostał na imię Fiłip, na pamiątkę kota brata Pawła, którego to kota omyłkowo kiedyś skoszono (i to wcale nie jest śmieszne).
No, w każdym razie Fiłip bardzo się ze mną zżył i, głównie jako poduszka, przewędrował ze mną kawał świata, od Bieszczad po Anglię. Po drodze zyskał reputację rozbójnika i donżuana, a także - zawziętego kawosza, nie mam pojęcia dlaczego.
W prezencie ślubnym od Wojtka dostaliśmy centralną postać naszych pluszowych oddziałów: Ikeowskiego, wielkiego, białego niedźwiedzia. Nie mając początkowo pewności, czy to samiec, czy samiczka, nazwaliśmy go Misiako, że to niby z japońska albo nie, zależy co i jak. Misiako już wkrótce okazał się stuprocentowym facetem: jeść, spać i okazjonalnie jakieś awantury i sporty ekstremalne. Początkowo żarł się straszliwie z Fiłipem, ale mniej więcej po roku doszli do porozumienia i od tej pory stanowią diabelski duet, podwójną sprężynę wszelkich ekscesów. Misiako znany jest na przykład z tego, że dopisuje się na listach zakupów:
- FAFELKI, TRZEKOLADA, HAÓWA I KIEŁUBASA
niestety, ortografia nie jest jego mocną stroną, i Fiłip często się z niego nabijał; dopiero naga przemoc zakończyła naigrawania.
Następnie, kiedy urodził się Karol, kupiliśmy mu na Allegro Misia K. Miś K. (jak Karol) to nieduży, ale we właściwy sposób uszyty biały niedźwiadek (na czterech łapach, nie teddy bear, tylko niedźwiedź normalny). Też ewoluująca osobowość: z początku odrobinę nieśmiały, ugodowy i preferujący butelkę z mlekiem, stopniowo nieco się zaktywizował i rozszerzył menu.
Kolejny w ferajnie jest Miś z Warszawy. Podarowany Karolowi przez moją chrzestną, ciocię bywałą i onieśmielająco naukową, z początku był on lekko wyniosłym, angielskim dżentelmenem, na dodatek - maniakalnym wegetarianinem. Dłuższy kontakt z Misiakiem i Fiłipem, obawiam się, wyleczył go z dobrych manier. Ale nie z wegetarianizmu: Miś z Warszawy zawsze jest pierwszy do cukinii i w ogóle wszelkich warzyw i owoców, raz go nawet w nocy ściągaliśmy z grządki z cukinią. Obecnie najbardziej kocha go Kuba, a ponieważ nie wymawia porządnie litery s, nazywa go rozczulająco Mihiu, przy czym to h jest fufnięte pod nosem, coś pośredniego między h a f.
Misiako, a za nim i reszta, nazywają mojego męża"Duży", często podbierają mu a to portfel, a to kluczyki od auta i jadą na imprezę albo na włam do cukierni, albo namawiają go na kupno większej ilości słodyczy, albo żądają dostarczenia wreszcie jakichś pluszowych lasek - różnie, zależnie, czy dzieci słuchają.
Karol nauczył się już dawno przemawiać do Misiaka bardzo stanowczo:
- Misiako! Najpierw się je obiad, a potem słodycze, i na pewno nie tak dużo!
albo:
- Misiako! Za dużo słodkiego!
Fiłip poluje na moją kawę poranną... no... całodniową, bo tylko czasami udaje mi się ją wypić rano :) Miś z Warszawy obgryza kwiatki. Misiako protestuje przeciwko temu, że zabieramy mu nasze kołdry. Na obrzeżach tego towarzystwa powarkuje czasem milkliwy, ale stale brany pod uwagę Lew, tuli Karola jego ukochany - ale ciekawe, nie przejawiający jakichś szczególnych cech charakteru - Piesek, a także inne zwierzęta, których szeregi od czasu do czasu próbuję odrobinę przerzedzić i nieodmiennie powstrzymują mnie ponure spojrzenia całej rodziny (i samych pluszaków).
Czuję się z miejsca jak jakiś miniaturowy Dżugaszwili i odkładam nawet tę zezowatą, jakby zmutowaną mysz.
Zaś niedawno - to nadal jest na ten sam temat, proszę nie przecierać okularów - moi Rodzice, w nieustannym wysiłku nie pozwolenia mi na stoczenie się w otchłanie kurnika, dali nam w urodzinowym prezencie bilety do opery w pakiecie z wieczorem babysittingu (moje wdzięczne modły płyną w Ich intencji do Niebios bez przestanku). Wróciliśmy szczęśliwi jak mróweczki. Dzieci spały. Mój Ojciec, znużony adoracją zachwyconych wnuków i ogólnie bohaterstwem, spał również. W końcu pluszaki przywitały nas w łóżku pobłażliwie i z sympatią ("a co przynieśliście dla nas? czy ta opera to według tego przepisu z Le Cordon Bleu?").
Wolę sobie nie wyobrażać, co bym usłyszała, gdybym im się odważyła powiedzieć, że podobno w Illinois istnieje prawo zabraniające wchodzenia do opery z pluszowym misiem. Zaryzykuję twierdzenie, że zaraz by zaczęli kombinować bilety. Oczywiście na nasz koszt.
3 komentarze:
Bardzo przyjemnie mi się czytało :)
Hej zobaczylam twoj blog i pomyślalam, że może warto zaprzyjanić się z większą ilością fajnych babek, ktore są do ciebie bardzo podobne ... zapraszam na forum, na ktorym kazda chętnie poczyta o troskach i radościach, przytuli w potrzebie i chętnie doradzi www.wyspabab.pl - forum dla kobiet i o kobietach. Wyspiarki gorąco zapraszają do dyskusji panie w każdym wieku :) Panom wstęp wzbroniony ..
uprzejmie przepraszam za taką formę "reklamy" :)
Silene!
Halo!
Uwaga!
przywlecz jakoś tę spódnicę do zwężenia, kobieto, jak mam do Ciebie mówić!...Twojego brata zaganiam spać telefonicznie, ojca zapraszam na obiad mailem, a do Ciebie to chyba trzeba napisać samolotem na niebie...
Prześlij komentarz