wtorek, 3 stycznia 2006

In angulo cum libro...

...czyli jak najchętniej spędziłabym życie.
Grube książki, dużego formatu. Na lekko pożółkłym papierze. Ilustrowane stalorytami, rysunkami tuszem, albo czymkolwiek, byle przez Szancera. Poprzekładane biletami do muzeum, papierkiem po czekoladce starszym ode mnie, kartką z Hiszpanii. Stos książek.
Obok - herbata w dużym kubku, półlitrowym. Dobry, mocny Earl Grey. Notes i ołówki. Fiszki i długopis do notowania dziwnych rzeczy. Porządna lampka. W głośnikach:
Dziadek do orzechów, a potem - Suity angielskie, a potem - może Możdżer.

Tak po tygodniu można by dostać szmergla.

Ale ponieważ jest to marzenie absolutnie nieosiągalne, a niemożliwe do zrealizowania marzenia nie ulegają degeneracji, to niech stoi sobie gdzieś ten chwiejny stos książek, niech paruje sobie ta herbata, niech się ta muzyka sączy
i niech mnie ten obraz dokądś prowadzi.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

cześć, O.! mam Cię!