Nie przychodzi mi łatwo przyznać się do tego nawet samej przed sobą, ale w bardziej odważnych chwilach stawiam tej prawdzie czoła śmiało i bez drgnienia.
Inaczej byłoby niestylowo, wziąwszy pod uwagę okoliczności.
A prawda jest taka, że mam okropną słabość do beznadziejnych, desperackich, samobójczych szarż. W tej dziedzinie daję się uwieść niemal dowolnie bezczelnym manipulacjom reżyserów, dowolnie kiczowatym zagraniom pisarzy, dowolnym kliszom i taniochom. Pokażcie mi bohatera pędzącego na białym koniu na czele garstki wiernych towarzyszy. Niech gestem człowieka, który już wie, że nie wygra, poprawi pas, dobędzie miecza, odbezpieczy pistolet czy co tam. Niech mi nawet, czemu nie, pokażą tych straceńców w zwolnionym tempie, łyknę i to. Niech tam będzie kursywą wtrącona retrospektywa, w której bohaterowie jako niewinne dzieciątka przerzucają się piłką w rozświetlonym ogrodzie. Albo przebitka na narzeczoną wpatrzoną w horyzont. Łyknę i narzeczoną.
Już zaczynam o tym pisać ironicznie, bo ciężko jest tak wprost przyznać się do tego rodzaju słabości. Fakt pozostaje faktem - to wszystko prawda. Mogę sobie dowolnie ironizować, ale potem nagle rzuca mi się przed oczy lub uszy obraz niewielkiej armii ruszającej na potężnego wroga. Najlepiej do wtóru odpowiednio podniosłej muzyki. I przepadłam - i siedzę przed ekranem, wciskam słuchawki mocniej w uszy, wbijam nos w książkę - i chwyta mnie za gardło jak najbardziej sentymentalną z sentymentalnych dwunastolatek.
Jestem zwykły człowiek - spokojny, niespecjalnie konfliktowy, niezbyt odważny. Moje życie to dobre, spokojne życie, o jakim niejeden mógłby marzyć. I nie chciałabym go, szczerze mówiąc, jakoś nadmiernie zmieniać. A już szczególnie nie zależy mi na tym, żeby zasuwać na przedzie niewielkiej armii na pewną śmierć. A przecież te wszystkie wzniosłości wywołują we mnie cos, co z niepokojem określam jako tęsknotę. A może - uniesienie. I przez tę chwilę, kiedy muzyczny temat wspina się na najwyższe C, kiedy rzędy jeźdźców rozwijają bojowy szyk, kiedy młodziutki rycerz z uniesionym mieczem pędzi na czele armii, kiedy rozdział kończy się gwiazdkami, czuję się jak ten, którego zapomniano po drodze, kto odpadł w galopie, kto zdradził, kto nigdy nie przestanie żałować.
7 komentarzy:
szable do boju, lance w dłoń.....
mięciutki brzuszek wystawiasz, nie warto. A zresztą, może warto.
B - to znaczy gdzie wystawiam? Że tu na blogu? Eeee :D Nie warto to inaczej. Chyba tak lepiej, niż gdybym miała pisać o Karola kupkach i o tym, ile przytyłam i jaką sukienkę bym sobie chciała kupić :D
sadze, nawet o Karola kupkach byloby interesujaco w Twoim wykonaniu :)
Wrocilam, zeby spokojnie obejrzec Twoje rysunki. Jestem pod wrazeniem. uwielbiam dachy we wszystkich postaciach, wiec duze wrazenie zrobily na mnie i rysunek "HP - The Burrow" i zdjecie z Waszego niegdysiejszego okna, ktorej juz wczesniej widzialam na blogu B. Niesamowity jest tez "HP - Coming to gathering" - kurcze, nie moge oderwac wzroku!
Zabawne, ze podejrzewalam Cie o pisanie, a jakos nie pomyslalam, ze przeciez w rodzinie masz tez inne talenta, ktore moglabys odziedziczyc :)
pozdrawiam serdecznie
Bardzo dziękuję! Rysunki to dla mnie nieco kłopotliwa sprawa - dziedzina, w której pozostaję amatorem, i to niedouczonym, ale nie potrafię przestać... Dlatego mi zawsze miło, kiedy się coś z tego komuś mimo wszystko spodoba. Pozdrawiam!
Oj, jak się zgodzę, oj tak! Szarże, rozpaczliwa walka o pewną śmierć, mruuu.
Prześlij komentarz