Jesień, ech! Po wulgarnym lecie nie ma śladu, znikły jego ostentacyjne makijaże i słońce jak tlenione kudły. Nawet osiedle, które za parę dni opuszczam, jakoś tak wyszlachetniało i się podcywilizowało. Aż dziś rano zrobiłam mu zdjęcie, bo dalsze bloki przesłaniała złocista mgła, a słońce przeświecało ukośnie przez różnokolorowe gałęzie i liście.
Ale absolutnie nie żałuję tej wyprowadzki, o nie.
Nie będzie mi brakowało tych ludzi, rzucających z okien odpadki i palących papierochy nad moimi kwiatkami, nie będzie mi brakowało elektronicznego kurantu dobiegającego z kościoła, nie będzie mi żal tego małego, jasnego mieszkanka, gdzie mój syn stawiał pierwsze kroki, ble ble ble...
A już na pewno nie będzie mi niczego tak żal, jak mieszkania przy ulicy Felicjanek.
Każdy poranek był tam spektaklem, każdy wieczór był nasycony treścią i znaczeniem. Przez otwarte okno, zwłaszcza wieczorami, było słychać hejnał, a na śmierć papieża szyby w oknach drżały od bliskich tonów Dzwonu Zygmunta. Z Rynku ciągnęły watahy imprezowiczów do nocnych autobusów na Aleje, w oknach naprzeciwko czyhała na ewentualne ekscesy w naszym mieszkaniu odziana w kolorowe szmaty staruszka z latarką. Sąsiadów syn szedł siedzieć i wracał po jakimś czasie, witany burzliwą libacją. Kwiaty i zioła szalały na parapecie kuchni - ach, takiej kuchni, w której toczy się całe życie.
Wdrapywaliśmy się na to czwarte piętro kamienicy (mieszkania wysokie na 3,40) z początku zasapani, potem coraz bardziej przyzwyczajeni, a w nagrodę mieliśmy okna z widokiem, wobec którego sous le ciel de Paris to tania widokówka i dzwony z kościelnych wież, i sygnaturki klasztorne, i fajerwerki w obfitości fundowane przez miejskie władze, i gołębie na dachach, i koty w okienkach strychów.
Już to na pewno mówiłam, ale powiem z mocą jeszcze raz. Zawsze się wyśmiewałam z Ani Blythe, która wyprowadzała się z Wymarzonego Domku we łzach, ale kiedy sama po raz ostatni zamykałam te wąskie, wysokie drzwi z zacinającym się zamkiem... Ee, byłam w ciąży i to na pewno były hormony.
Na pewno.
6 komentarzy:
A ja z najładniejszej dzielnicy miasta, zielonej, spokojnej, bez samochodów, takiej staruszkowo-emeryckiej, przeprowadziłam się do brudnego i brzydkiego śródmieścia, do 11-piętrowca ze zsypem i udresowionymi obywatelami na ławce. I co? I wcale nie żałuję i jestem szczęśliwa. Bo nareszcie sama. Chyba czasem pewne rzeczy są ważniejsze, niż krajobraz za oknem.
Wszystkiego dobrego na Nowym, niech wam się dobrze mieszka :)
Ty jeszcze będziesz ruda, zobaczysz.
Wiesz, my z Piotrkiem dawno doszliśmy do wniosku, że mieszkania są ludziom pisane. Obyście swoje znaleźli jak najszybciej.
A mieszkanie na Felicjanek było niesamowite. Tam się naprawdę działy czary. Pamiętasz nietoperze i psa?:)
Nie były, silene, nie były... Ale tak sobie tłumacz, jesli wolisz :)
Z zupelnie innej beczki: obejrzalam sobie rysunki Silene... Bardzo mi sie podobaja. Chcialabym miec takie lampy! Moglabys je smialo wstawiac do galerii. I chcialabym miec na scianie Twoja Arwene. Podobaly mi sie tez wszystkie ilustracje z Narnii. A sweterek nie jest sztywny, on jest zywcm przeniesiony z mojego dziecinstwa. Cos magicznego. Jak to w Narnii...
Magiczna ta ulica Felicjanek, odżyła mi w pamięci Cafe Szafe Dębskiego...
Jako że jestem pierwszy raz, to chciałabym pozdrowić Autorkę i przeslać ukłony dla Mamy.
Prześlij komentarz