sobota, 28 kwietnia 2007

O bezsensowności rozmawiania

- Ja już mało z kim w ogóle rozmawiam - mówi mój Ojciec. - Ludzie wcale nie chcą ze sobą rozmawiać. Chcą tylko wygłaszać swoje opinie; dobrze jeszcze, jeśli wyczekają, aż ten drugi skończy.
Ponieważ i mnie uderzyło niedawno to samo zjawisko, zastanowiłam się nad tym jeszcze raz i oto, co mi wyszło:
Istotnie, bardzo rzadko się zdarza trafić na kogoś, kto chce poznać cudze zdanie na jakiś temat. Tak naprawdę większość z nas chce tylko zmusić drugą stronę do tego, żeby przyznała, jak bardzo mamy rację. Wcale nas nie interesuje, co myśli kto inny!... Odpowiedź na jakąś kwestię rzadko brzmi "tak myślisz? A dlaczego tak?/Czy coś na ten temat czytałeś?" - raczej odpowiada się "a ja za to uważam..."
W ogóle też (z reguły) nie słuchamy, co się do nas mówi. Nie chcemy nawet za bardzo zrozumieć, co ktoś chciał powiedzieć. Liczy się tylko to, co z tego uznamy za wypowiedziane. Odpowiadamy na pytania, których nikt nie zadał; obrażamy się za niewygłoszone zniewagi; dygresje przerabiamy na zasadniczą treść rozmowy, nie uważamy gdzie jedziemy...
Ma to sens jakiś?... No nie bardzo.

Jako nastolatka dość prędko doszłam do wniosku, że jestem gruba i nieatrakcyjna, a zatem nie czeka mnie w życiu nic dobrego. Postanowiłam wtedy, że nauczę się słuchać. Uznałam, że to jest zaleta, jakiej nawet u osoby nieatrakcyjnej nie sposób nie docenić. Choć nie uważam się za eksperta i często w tej dziedzinie nawalam, to wydaje mi się, że słuchanie nadal wychodzi mi nieco powyżej średniej. Zauważyłam więc bez trudu, że kiedy przełączam się na słuchanie, to właściwie nie mam już w trakcie przeciętnej rozmowy szansy na przełączenie się z powrotem na nadawanie. Mój (przeciętny) rozmówca zwykle jest tak zaskoczony, że nie próbuję wtrącić nic o sobie, że zasuwa dalej, jakby chciał natychmiast wykorzystać tę unikalną możliwość.

Oczywiście, zdarza się natrafić na ludzi, którzy rozmawiać umieją i chcą, którym przychodzi bez trudu wyważenie wszystkich elementów rozmowy tak, że staje się ona czystą rozkoszą. Obawiam się, że często nadużywam ich umiejętności i eksploatuję ich dobrą wolę. Niech zatem moja pesymistyczna w gruncie rzeczy notka będzie dla nich hołdem.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

a ja widzialam na blogu Twojej mamy zdjecia pieknej dziewczyny z synem wiec musze tu dodac swoje piec groszy, ze to nieprawda o brzydkiej i nieatrakcyjnej autorce...

Anonimowy pisze...

Słuchanie to prawdziwa sztuka. Staram się więcej słuchać, niż mówić, ale to naprawdę niełatwe. Na jedno zdanie rozmówcy przybiega do mnie tysiąc skojarzeń, o których jeśli natychmiast nie powiem, to zaraz zapomnę i w tej trosce, żeby nie zapomnieć, zapominam o rozmówcy. O tym, żeby słuchać tego, co on mówi. Bo jak zapomnę tego błyskotliwego komentarza, to strace w jego oczach, ach!... Walczę od kilku lat z przymusem gadania. Kiedyś wydawało mi się, że jeśli spotykam kogoś małomównego, to wręcz ciąży na mnie obowiązek podtrzymywania konwersacji i plotłam i nawijałam i mój małomówny rozmówca stawał się jeszcze bardziej małomówny. Przeszło mi, kiedy na kursie angielskiego poznałam Sylwię. Sylwia mówiła jedno zdanie na pięć minut i to najczęściej składające się z trzech wyrazów. A ja postanowiłam nie wypełniać ciszy między jej zdaniami swoim nawijaniem, tylko usmiechałam się, patrzyłam na nią i czekałam na dalszy ciąg. I wiesz, jak Sylwia teraz nawija, kiedy się spotykamy? :) Ona wcale nie jest małomówna! I jakie fascynujące rzeczy opowiada! W czasach naszego wspólnego kursu pracowała w więzieniu (jest prawniczką) i opowiadała mi wręcz filmowe historie ze świata mężczyzn. A potem wyjechała na stypendium, a potem na studia podyplomowe, a teraz pracuje w Niemczech i co przyjeżdża, to mi opowiada o świecie zupełnie różnym od mojego i to słuchanie jest fascynujące! A gdybym ją zagadała na śmierć kilka lat temu, to guzik bym teraz miała a nie znajomośc z koleżanką z takimi bogatymi przeżyciami. Wiec sluchanie sie po prostu opłaca :))
Staram sie tez nie zagadywac męża. I nawet mi to wychodzi, tyle ze jesli slyszy on potem jakas moja rozmowe z kolezanka, to mowi w szoku "jak wy mozecie tyle gadac??? przeciez wy nawijałyscie BEZ PRZERWY, jedna przez druga!!!" Oj, no przeciez kiedys trzeba sie wygadac :)))

S. pisze...

Karmino> dziękuję serdecznie - teraz mam nieco spokojniejszy stosunek do siebie, ale w latach licealnych jakoś sztampowo uważałam się za monstrum. Można chyba powiedzieć, że to beznadziejnie typowe w tym wieku i że stopniowo całe szczęście zyskuje się dystans.

Chuda> no właśnie powiedziałabym, że mam podobne doświadczenia i doskonale rozumiem to, co opisujesz! Może mniej mnie samo klachanie nęci, ale paskudny mały stworek, który by chciał puentować, jest mojej duszy znajomy :)
I tak, słuchanie się wściekle opłaca. Jakby nie miało wartości, to nie byłoby takie trudne...

Anonimowy pisze...

A propos wypowiedzi Chudej: podobno idealny słuchacz, to taki, który podczas rozmowy nie myśli o tym, co ma za chwilę powiedzieć, tylko rzeczywiście skupia się wypowiedziach rozmówcy.
Prosty przykład: wyobraźmy sobie kilka osób, które poproszono o opowiedzenie zabawnej historyjki. Ten, kto pierwszy zabierze głos ma przekichane, bo cała reszta będzie myśleć o swoich opowiastkach i na pewno nie skupi się na tym co mówi pierwsza osoba. Dobry słuchacz potrafi w takiej sytuacji na chwilę zapomnieć o swojej historyjce i po prostu słuchać.
Trudne, prawda? Nie wiem czy by mi się udało, a uważam, że jestem niezła w słuchaniu.
Tylko też mi tych błyskotliwych komentarzy żal!
I lubię gadatliwych ludzi :)

Anonimowy pisze...

Umiejętność słuchania to prawdziwa zaleta. Muszę przyznać,że mam podobne problemy jak kiedyś chuda.
Wydaje mi się,szczególnie w kontaktach z mężczyznami,że jeżeli zapada cisza, to koniecznie musze podsunąć nowy temat, żeby nie nastała niezręczna sytuacja. I co najlepsze? wcale się z tym dobrze nie czuję. Ta świadomość, że ciągle musze czuwać nad przebiegiem rozmowy bardzo mnie męczy. Nic więcej mi nie pozostaje jak dać inicjatywę panom-postaram się to urzeczywistnić.
Silene napisałaś o tym, że w czasach licealnych zwracałaś bardzo dużą uwagę na swój wygląd zewnętrzny. Takie chyba są kobiety. Jestem na trzecim roku studiów i zarówno ja jak i moje koleżanki mamy z tym problem. Chyba faktycznie, umiejętność nabrania dystansu jest w tym przypadku najlepsza.
Pozdrawiam

S. pisze...

Ejsha: Ach, to jeśli mogę coś poradzić (może to dla Ciebie banalne, jeśli tak, to przepraszam) co do rozmów z facetami - jeśli zapadnie cisza i nie jest ona jawnie krępująca, a w dodatku we wcześniejszej rozmowie padł jakikolwiek interesujący temat, to lepiej chyba, niż takiemu zostawiać inicjatywę zupełnie, jest chwilę pomilczeć, a potem powiedzieć z rozmarzeniem/podziwem/szacunkiem/czymśtam, zależy, co chcemy uzyskać:
- Tak myślę i myślę o tym, co powiedziałeś i dopiero teraz spostrzegłam, jak mi się z tobą dobrze milczy.
Za jednym zamachem ustrzelisz dwa bawoły: 1. dasz sygnał, że trafił na kobietę, która znajduje przyjemność w milczeniu i 2. dajesz znać, że jego słów nie dość, że wysłuchujesz z zajęciem, to jeszcze je przemyśliwujesz...
:)