środa, 4 listopada 2009

Błyski i trzaski

Mama czuje się lepiej, a przynajmniej tak twierdzi. My się zorganizowaliśmy, oczywiście, i działamy - szczególnie mnie cieszy mnogość jakże efektownych przejawów zaradności mojego Brata. Ha!
Lecą pracowite dzionki, ale jakoś tak mi się na nich nie może zatrzymać uwaga: za szybko lecą.
Co innego wieczorami, kiedy nie śpię już tylko ja.
Na przykład ogień.
Bardzo lubię, kiedy nadchodzi sezon grzewczy. To znaczy - nie lubię, kiedy przychodzą rachunki, ale lubię, kiedy zaczynamy palić w piecu. Zwłaszcza wieczorem.
Siada sobie człowiek przed tym piecem, pogrzebaczem grzebie, drewna dorzuca. Ciepło bije od pomarańczowego sześcianu żaru, który jakby unosił się w ciemnościach piwnicy. Olcha syczy, stuka (tak, drewno w piecu stuka) i trzeszczy w płomieniach.
Jak cicho, jak wyraźnie.
Doskonale rozumiem starą, ludzką potrzebę wcielenia ognia we wszelkie obrzędowości i symboliki. Ten dziki, ale przecież chwilowo ujarzmiony żywioł, panujemy nad nim, prawda? Patrzę w płomienie z upodobaniem, ale ani na sekundę nie daję się zwieść: to taki sam ogień spalił niedawno dachy na czterech sąsiednich domach.
Nigdy nie oswojony.
Trzepocze nad pochodniami, skwierczy w zniczach, szaleje po ruinach, zwęgla heretyków, mruga pod garnkami, huczy na ofiarnych stosach, gaśnie w sercu, pochłania lasy, trzaska sennie w moim piecu.

4 komentarze:

Unknown pisze...

Ostatni akapit jest bosski!
(smirk, smile, grin and some tears)

Kuleżanka

Anonimowy pisze...

I dzieki za wiadomosc, ze Pani Beata czuje sie lepiej. Serdecznosci, Topolowka

asienka pisze...

ech a w mieszkaniach kaloryfery romantycznie szumią (brr), a czaem nawet stukną (jak sąsiad walnie):P
buziaczki

Anonimowy pisze...

"Pan poeta"
Jakoś tak to było. Ojciec