niedziela, 29 listopada 2009

Te czyste strony

Z mojego, i nie tylko mojego, bibliotekarskiego punktu widzenia wydawcy to naprawdę bardzo, ale to bardzo dziwni ludzie. Dane do opisu bibliograficznego umieszczają dosłownie wszędzie, albo wcale, ich poczucie humoru dotyczące paginacji przebija czasami możliwości Monty Pythonów, konsekwencja w obrębie serii budzi chęć walenia głową o ścianę, a ogólna skłonność do wymyślania nowych, edytorskich figlów jest wprost niepojęta.
Ale przynajmniej jedna rzecz nie budzi już we mnie zgrozy ani wątpliwości, a mianowicie ten kiepski dowcip z numerowaniem pustych stron arkusza drukarskiego do samej wyklejki.
Po krótkim zastanowieniu myślę, że już wiem, o co tu chodzi.
Kiedy czytam ukochaną książkę, albo przynajmniej książkę pasjonującą, rzucam się w nią, zatapiam i ginę; świat rzeczywisty doprawdy niewiele ma, w porównaniu, do zaofiarowania. I nie ma chyba tęsknoty bardziej dojmującej, niż ta, która ogarnia czytelnika w chwili, kiedy dociera do tej ostatniej kropki. Nie wiem, jak kogo, ale mnie bez żadnej przesady ściska w tak zwanym dołku, kiedy kończę odpowiednio cudowną lekturę. Żegnanie się ze światem zasadniczo nie jest miłe, a nic nie pomaga, że chodzi o światy zmyślone.
"I co dalej?" - indagujemy zatem książkę, której złote wargi już zamilkły. "Co było dalej? Przecież jesteś cała tą historią, czemu opowiadasz tylko jej wycinek? Halo? Przecież też tam byliśmy - kto nam tu okładką przed nosem macha, że pora wychodzić, pora wracać do siebie; czy ktoś nas może spytał, czy chcemy? Co dalej, pytamy?"
Na tych czystych stronach, które niby z przyczyn technicznych łopoczą w tej tam ariergardzie, na tych kartkach są nasze pytania, jest nasza niecierpliwość, zawód, żal, odrzucenie i tęsknota. Wypełnia je niewidzialne pismo, tłoczą się na nich niewidzialne postaci: to my, to nasze pragnienie, żeby to się jeszcze nie kończyło, albo żeby przynajmniej jeszcze raz zdarzyło się nam po raz pierwszy.
Tak, te strony przynależą do książki.

____________________________
Nota bene: "złote wargi" książek są nie moje, tylko jednego wściekle znanego i praktycznie nie czytywanego poety, który użył tego sformułowania grzmiąco i jakby pogardliwie, więc właśnie wykonałam manewr, kiedy dokładny cytat staje się parafrazą :)

7 komentarzy:

A. pisze...

:)

Unknown pisze...

"żeby to się jeszcze nie kończyło, albo żeby przynajmniej jeszcze raz zdarzyło się nam po raz pierwszy."

AAAAAA! Właśnie. Na szczęcie istnieje net i fanfiki (oczywiście nie dla każdej książki).

I w ogóle to ładnie to ujęłaś, zresztą jak zwykle.

b, zapiski pisze...

mniemam, że z niepogodzenia się czytelników z wyklejką /że oto nagle już?!/ pochodzi mania dopisywania dalszych ciągów przez nich, a także niefajny zwyczaj zawłaszczeń postaci i wykorzystywania ich do swoich opowieści.
I tak ukatrupia się tęsknotę i konieczne przecież - niespełnienie.

Anonimowy pisze...

Olgo, pieknie napisane jak zwykle. Czy moglabys cos zrobic z tym klujacym w oczy fiolecikiem??? Tak ladnie bylo na zielonym, a teraz czytac trudno ...
Topolowka

S. pisze...

O, to przepraszam :) Na monitorach, za których korzystam, jest taki ładny szaroniebieski :) Zaraz się postaram coś zrobić.

Anonimowy pisze...

Teraz tez juz mam ladny szaroniebieski :-)
Wesolych swiat !
Topolowka

epilia pisze...

Identyczne mam spostrzeżenia dotyczące wydawców. Najbardziej porządni pod tym względem są chyba Niemcy, chociaż wrodzone zamiłowanie do porządku doprowadza do szału, gdy w grę wchodzą podserie podserii serii :-). Najgorsi natomiast Francuzi, którzy lekce sobie ważą nawet miejsce wydania.
No i jeszcze wydawnictwa międzynarodowe. I co z tego, że wydawnictwo znajduje się w Niemczech, skoro książka została wydana w Kanadzie, a wydrukowana w Indiach i jeszcze z uwagą, że to wydanie nie obejmuje USA i Australii? :-)