Doświadczyłam dzisiaj uczucia agresji tak niespodziewanego, że aż mam ochotę to opisać. Otóż mój Mąż... Nie, nie należy się bać... ma on w każdym razie całkiem przyjemny zbiór książek podróżniczych - z pięknej serii Bernardinum, z National Geographic i inne - ze szczególnym uwzględnieniem Cejrowskiego.
Można Cejrowskiego lubić lub nie, ale moim zdaniem jego podróżnicze książki są po prostu szalenie ciekawe i inne, a o to wszak chodzi w książkach podróżniczych. Przyzwyczaił mnie też ten człowiek do czegoś, co może się u tak... barwnej osoby wydać zaskakujące: do szacunku, z jakim odnosi się on do napotkanych obcych kultur, a nawet - do dużej nieżyczliwości wobec typowej arogancji białego człowieka.
Zacząwszy od takiego pułapu, sięgnęłam dzisiaj po książkę Martyny Wojciechowskiej, którą Mąż mój kupił sobie na targach niedawno i zaczęłam ją przeglądać.
Łup.
Mniej więcej po dziesięciu minutach krew mi po prostu dudniła za uszami i zduszając w ustach wściekłe mamrotanie udałam się do Pawła, żeby poinformować go, że to doprawdy przechodzi ludzkie pojęcie.
Chodzi o to, że chyba nie sposób dobitniej udowodnić, że telewizja, że media w dużej mierze, są z natury swojej czymś poza jakąkolwiek moralnością, poza wszelkimi regułami, są same dla siebie systemem wartości i właściwie można je swobodnie zakwalifikować do osobistych wynalazków szatana.
Podejrzewam, że Martyna Wojciechowska nie jest sama w sobie aroganckim, odrażająco ślepym stworzeniem. Przeciwnie, sprawia wrażenie dość miłej osoby, zainteresowanej bądź co bądź światem i ludźmi (mówię po lekturze książki, albowiem skądinąd znam ją jedynie z nazwiska i biogramu). Jednak opisywana przez nią wizyta w Etiopii roi się od wydarzeń, które chyba każdemu by ciśnienie podniosły.
Jest wielka różnica między podróżnikiem a realizatorem programu, to oczywiste, ale nie potrafię pogodzić się z tym, że ta różnica celów potrafi tak całkowicie pozbawić ludzi wrażliwości na inność, delikatności uczuć, pokory wobec nieznanego, zrozumienia dla cudzej godności, dla tajemnicy, dla zastanego teatru kultury. Kiedy przeczytałam o tym, jak ekipa ustawiała sceny parzenia kawy... och. Ale naprawdę diabli mnie zaczęli brać, kiedy przeczytałam o hienach. Historia jest prosta: miejscowe tradycje "przebłagiwania" hien zostawianiem im pożywienia, facet, który w niezwykłym stylu karmi te zwierzęta padliną z ręki... Ciemność, lśniące w ciemności oczy hien - słowem, nastrój niemal misteryjny, z pewnością bardzo niezwykły. I w to wszystko ładuje się ekipa z telewizji. Przestawia faceta, dyryguje nim, oświetla teren, na środek pakuje swoją dziennikarkę - i hajda.
O, mamo.
I pomyślałam sobie, że coś jest niedobrze z instytucją, która tak bardzo odmienia świat, zamiast go pokazywać. Coś niedobrego jest w tym, że opisana przez Wojciechowską ekipa, ludzie przecież normalni, tak gładko wchodzą w rolę trybików machiny tak bezdusznej.
Grupa Europejczyków z kamerami wkracza w inny świat i nie rejestruje go, a przekształca, nie odzwierciedla, a reżyseruje - choć rzekomo mieli opowiadać o tym obcym świecie takim, jaki on istnieje. Przecież to straszne nadużycie, arogancja, buta, kłamstwo!...
Pewnie gadam truizmy, i jeszcze niezbornie, ale wciąż mi nie przeszło. Czytałam bowiem jednak dalej i byłam wściekła, i było mi bardzo nieswojo i wstyd, jak zawsze, kiedy dowiaduję się o kompromisie zbyt daleko idącym, o cenie zbyt wysokiej.
Wojciechowska też wydaje się nie być zupełnie szczęśliwa, ale - jakby to powiedzieć... No, ja bym na coś takiego nie poszła, nawet gdybym miała zobaczyć jakiś piękny, egzotyczny kraj. Czułabym się wprost ohydnie. I już dość ohydnie czułam się czytając te opisy.
Chciałabym przy tym być dobrze zrozumiana: nie jest tak, że mam coś przeciwko samej Wojciechowskiej. Mam natomiast bardzo wiele przeciwko demoralizującemu, choremu, zwyrodniałemu "etosowi" mediów. I serdecznie współczuję wszystkim realizatorom i autorom programów, zmuszonych zarabiać na życie w takich warunkach. Bez maseczek ochronnych.
Żeby się wypowiadać rzetelnie o książce, powinnam ją zapewne przeczytać od deski do deski - ale chyba w tym wypadku jednak tego nie zrobię. Nadciśnienie - cichy zabójca.
3 komentarze:
Dlatego wolę Cejrowskiego, nawet z jego "kontrowersjami".
Prawda to najbardziej znienawidzona rzecz na tym skądinąd pięknym świecie. Co innego pieniądze! Te kochają prawie wszyscy i to dla nich powstają takie reportaże. Prawda mogłaby nie sprzedać się dostatecznie dobrze. No cóż ...
Ojciec
telewizja rządzi się swoimi prawami ;/
Prześlij komentarz