Właściwie wiedza na temat funkcjonowania korporacji i dużych firm jest dość powszechna - ale to, czego się na ten temat dowiaduję, nie przestaje mnie zaskakiwać.
Mój mąż miał w pracy rozmowę - z tego, co rozumiem, standardową - z ocenianiem, perspektywami i takimi innymi, typowe, korporacyjne ple ple. Co mną w tym absolutnie wstrząsnęło, i nim w zasadzie też, to fakt, że pojawił się wobec niego zarzut... ha, ja też w to nie mogę uwierzyć... marudzenia.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że każdy szef, jak dobry tatuś, chciałby widzieć swoją trzódkę wesołą, ale trzeba też wiedzieć, jak w takiej przykładowej dużej firmie wygląda odprężanie i budzenie radosnego nastroju - na przykład co jakiś czas pracownicy znad monitorów pełnych poważnej treści rzucają się kredą... wróć, odstresowującymi piłeczkami. Można też stać się beneficjentem licznych "eventów", pośród których jest sporo fajnych i sensownych, ale są i imprezy integracyjne, o których kiedyś napiszę pewnie osobno (mam już z pięć stron własnych ataków spienionej wściekłości na ten temat zapisane na uboczu) i inne urągające inteligencji i spokojowi ducha przyjemności.
Mój Mąż, człowiek porządny i życzliwy światu, nie jest jednakże (podobnie jak ja) skłonny do figli i bezpretensjonalnych rozrywek na żądanie publiczności, chyba że w towarzystwie dzieci w wieku przedszkolnym. Nie jest wesołym typem, i już.
W związku z tym, żeby nie zostać negatywnie oceniony w pracy jako czynnik destrukcyjny dla entuzjastycznej i ogólnie radosnej atmosfery w zespole, musiał na zarzuty w rodzaju "no... bo mówią, że marudzisz jak jest brzydka pogoda... i że mówisz, kiedy coś nie działa" wyciągać różne konkretne sytuacje, kiedy występował w interesie kolegów czy koleżanek, pomagał innym i się angażował (a przecież nie po to tak robił, żeby się z jęzorem na wierzchu wykazywać aktami teamwork spirit, tylko z życzliwości, do cholery!).
Natura zarzutów kierownictwa też była interesująca: żadnych faktów, tylko jakieś mgliste wrażenia, nie wiadomo przy tym czyje. Bronić się przed czymś takim nie sposób!
Wywalczył sobie w końcu lepszą ocenę, ale dużo go to kosztowało nerwów. A ja głową kręcę i zastanawiam się, co ma jemu do komu - co wspólnego ma chęć do rzucania się piłeczkami na komendę z byciem profesjonalistą?
Ale oczywiście dziwaczę i nie znam się na nowoczesnym zarządzaniu zespołem: przecież optymalnie zestrojony team na wejście kierownika tańczy kankana i beka w kanonie.
8 komentarzy:
cóż, wszak oni chcą naszego dobra.
Ale my im nie pozwolimy go zabrać :)
Całuski kochanie, a piosenka jest .... straszna :)
Mąż
o choinka, mam nadzieję, że zrobiliście zapasy na zimę!
Ej, no nic się strasznego nie dzieje, Mamuś, tu się tylko łamie charaktery...
S.
a jak się firma będzie chciała z nim rozstać, to usłyszy, że nie ma "pożądanych cech osobowościowych" do pełnienia stanowiska. Nie ważne, że kompetencje ma.
A ja nieśmiało w obronie systemów ocen - naprawdę mogą być sensowne. Ale w pełni się zgadzam opisany przykład to bezsens i niestety pokazuje, że sam przełożony niestety nie jest osobą, która wie na czym polega zarządzanie zespołem. Współczuję.
Doroto, nie system jest zły i nie ocenianie jest złe, ale sposób w jaki system został użyty. Wdrożenie systemu nie miało na celu rzetelnej oceny pracownika, bo moje argumenty że przecież robiłem to i tam i owszem było to ponad rok temu, ale nie byłem ocenianiny przez dwa lata więc dlaczego mam jakieś tam osiągnięcia tracić w imię systemu okazywały się nic nie znaczące wobec opinii kogoś tam, że marudzę. Bez konkretów, bez odniesień - czysta opinia. Opinia która pasowała do z góry przyjętej oceny, oceny nie pozwalającej na awans.
Kiedy nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo że chodzi o pieniądze. Ta maksyma ma zastosowanie wszędzie. Niestety :(
pozdrawiam P.
A mnie w takich sytuacjach najbardziej rozwala argument "bo mówią, że ty..." , kiedy możesz tylko snuć domysły, kto mówi, dlaczego i w jakich okolicznościach przyrody. Donos? Nieeee, to niemożliwe! Przecież wszyscy tak pięknie się integrowaliśmy na ostatniej imprezie i tak bardzo się lubimy...
Ja po kilku latach pracy w takiej właśnie korporacji doszłam do wniosku,że podstawa awansu to śmiać się z kawałów szefa :D
przechodzi ludzkie pojęcie, jak długo czekamy na następną notkę.
Prześlij komentarz