Jedną z rzeczy, które nam się niewiarygodnie dobrze udały, są bez wątpienia sąsiedzi. Już pisałam, że otaczają nas sami mili ludzie, a należy dodać, że z biegiem czasu wcale nie stają się mniej mili. Bardzo się tak przyjemnie żyje - z uśmiechami i rozmowami, czasem zdawkowymi, ale zawsze sympatycznymi, przelatującymi przez płot.
Na pewno wiele z tego zawdzięczamy urokowi osobistemu mojego Męża, człowieka otwartego i życzliwego, a także angażującego się w lokalne sprawy. Niedawno właśnie chodził po sąsiadach z petycją o przesunięcie trasy autobusu z naszej uliczki na sąsiednią, lepiej przystosowaną do ciężkich pojazdów. I w ogóle nad tymi płotami przemieszcza się naprawdę mnóstwo życia.
Moje muffinki i porzeczkowe ciasto Sabiny, kawałek tortu, dwie brzoskwinie, czekolada dla chłopaków, list odebrany kiedy nas nie było, sadzonki kwiatów, odszczepki krzewów, sprzęt ogrodniczy, dzieci zostawiane na chwilę i przypadkiem nakarmione zupą, kanapką, krojoną akurat do słoików papryką; książki, dżemy, darmowe płytki z gazet, skoszona trawa dla królików, nawozy do kwiatków, hulajnogi, ścięte pęki aktualnie kwitnących kwiatów, drabina, ubranka dziecięce, okazyjnie kupione skarpetki, miski malin, porzeczek, orzechów, wiśni; drewno do porżnięcia, płytki chodnikowe, butelki soków i win, piernikowe szopki, mazurki, makowce -
Anonimowość wielkiego miasta jest czasami bardzo kojąca, ale na obecnym etapie życia naprawdę dobrze się czuję z tym wszystkim, co przefruwa przez płot.
1 komentarz:
Martwi na cisza na tym blogu i na blogu Mamy .
Prześlij komentarz