W tym roku są specyficzne.
Prawie już zapomniałam, do jakiego stopnia totalną instytucją jest szkoła. Przesyca ona swym charakterystycznym zapaszkiem całość egzystencji naszej rodziny. Najbardziej traci na tym Kuba, bo siłą rzeczy, dopilnowując to pianina, to smarowania w zeszycie wstrząsających opisów "Cecylki, która lubi takie cuda i cacka", mamy mniej luźnego czasu. Cały czas coś się dzieje, a ja bardzo nie lubię, jak się coś cały czas dzieje. Okropnie to jest wulgarne, jak się coś cały czas dzieje. W ogóle się myśleć nie da.
No więc gdyby nie mój czytniczek umilony, prawdopodobnie czytelnictwo spadłoby mi jeszcze bardziej i zaczęłabym się jeszcze bardziej uwsteczniać i w ogóle. Całe szczęście, mam na nim zapas ebooków, przemyślnie wymienionych na Targach Książki za wielką torbę pełną literatury, którą tam przytargaliśmy. Wprawdzie promocyjne okazje były takie sobie, ale znalazłam jakoś nieco lektury i czytam. Przy okazji, testuję również wytrzymałość czytnika na moje obyczaje (w tym lekturę pod prysznicem) i z podziwem zaświadczam, że pewna powściągliwość pozwala na takie manewry bez narażania sprzętu na większe traumy.
Na szafce obok stołu leżą zaś solidniejsze tomy, które podczytuję krojąc cebulkę czy doglądając kolorowania. Nawiasem mówiąc, naprawdę nikt mnie nie przekona, że nieustanne kolorowanie tych brzydkich obrazków w ćwiczeniach ma na celu cokolwiek konstruktywnego, a nie wyłącznie słuszne wpienienie dziecka. Po co siedmiolatek ma się bawić w kolorowanki? Irytuję się więc nieco, pocieszam syna, że z niejedną systemową głupotą przyjdzie mu się jeszcze zmierzyć, i niech się hartuje. A jednym okiem łypię, co Łozińska pisze ciekawego o ogrzewaniu dworów, dobrej gorzałce pani Potockiej i długich, zimowych wieczorach.
Niestety, wczesne wstawanie oznacza, że jeśli zaczynam czytać wieczorem w łóżku, po uśpieniu rodziny i zakończeniu prac domowych, to znaczy że o drugiej dwadzieścia obudzę się z twarzą wciśniętą między kartki, przy zapalonej lampce, więc jakoś chwilowo nie dla mnie uroki długich wieczorów.
O, czytniku, niedoskonały bracie kodeksu! Przy wszystkich swoich wadach, bez szelestu kartek i zapachu papieru, przy twej nieuniwersalności i bateriach, jakim jesteś miłym przyjacielem! O ileż łatwiej cię spakować w wypchaną torebkę, o ileż łatwiej czytać z ciebie, leciutkiego, stojąc na jednej nodze w tramwaju i między nieczułymi bliźnimi w kolejce do kasy!
Powinien mieć nalepkę z napisem: Brain-Saving Device.
______________________________________________________
Przy okazji: wydawcy e-booków sprawiają mi pewną znaczącą przykrość, mianowicie stosując zabezpiecznia, które realnie służą wyłącznie do obrażania nabywcy. Dlatego właśnie, kiedy kupuję legalnego e-booka w wersji zabezpieczonej i grzecznie za niego płacę, to potem, jeśli tylko jest dostępna, ściągam sobie piracką wersję i korzystam z niej zamiast z oryginału. Nawet wolę gorszą jakość, jeśli mogę mieć tę drobną, dziecinną przyjemność.
7 komentarzy:
Mam wrażanie, że moje dziecko nie odrabia wszystkich zadań domowych. :(( Cecylkę kojarzę, ale nadmiaru kolorowanek nie zauważyłam .:((
A swoją drogą kiedy odrabiacie lekcje?? Nam czasu nie starcza, bo wieczorem wszyscy są już padnięci. :(
Kolorowanki są z reguły z religii, angielskiego, również przy wprowadzaniu nowych liter są te obrazki zrobione z linii i fragmentów liter (ostatnio mozolnie kolorowaliśmy parasol), plus szlaczki, plus z rzadka coś tam jeszcze. Inna rzecz, że Karol jest człowiek roztargniony i co jakiś czas przychodzi z niepokolorowanymi rzeczami, które kolorowali na lekcji. Twierdzi z niesmakiem (pierwszy to objaw niesmaku w stosunku do płci pięknej, jaki od niego słyszę), że dziewczynki uwielbiają kolorowanki i reagują na nie entuzjastycznie, więc może to stąd :D
Lekcje odrabiamy przeważnie wieczorem: ja co dzień gram z Karolem, a Paweł dopilnowuje zadań domowych. Niestety, niewiele nam już wtedy zostaje czasu na normalne życie i złości mnie to ogromnie. Czasami Karol coś robi w świetlicy, ale tam jest niestety za głośno i mu się trudno skoncentrować. Moja cudowna mama zaprasza wnuczka do siebie we środy, więc we czwartki przed południem też jest trochę czasu i ogólnie Karolowi rano lepiej idzie; zdarzało mu się też iść na rano do mnie do pracy i tam w bibliotecznej ciszy odrobić to i owo. Jak widać, próbujemy się nie dać, bo naprawdę szkoła ma tendencje do oplecenia całego życia swymi ohydnymi mackami :)
Widzę, że u Was walka taka sama, jak u nas, tyle, ze nie dajemy rady ćwiczyć codziennie. Czasami się zastanawiam, jaki cudem on w ogóle robi jakieś postępy!!
Omatkoświęta, ale my wcale nie robimy żadnych lekcji, a tym bardziej kolorowanek /po moim trupie artysty/, tylko resztę środy i przedpołudnie czwartkowe wylegujemy się,rozmawiamy, czytamy i smażymy naleśniki! ogólna demoralizacja!
mówiłam, że dla mnie śmietanka...
No pięknie... ;D Będę musiała dziecko wytresować, że we środę ma mimo wszystko znaleźć w tej miłej demoralizacji moment na zapisanie, że Tomek ma dla kotka Kitka motek :)
Swoją drogą, słusznie Mama zauważyła wczoraj w rozmowie, że istnieje jakowyś rozdźwięk pomiędzy zwyczajnymi rozmowami z dzieckiem o elektrowniach wiatrowych oraz różnych układach orkiestry na przestrzeni dziejów a zadaniami z kotkiem Kitkiem :D
przynajmniej w szkole muzycznej z natury rzeczy pierwszaczki przerabiają ułamki, ucząc się o wartościach nut itd,co mnie zawsze cieszyło.
Po pierwsze, zadania domowe to samo złoooo, odbierają dzieci rodzinie i kościołowi, co stwierdził już bohater wojny secesyjnej, cytowany przez autora książki "Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój".
Po drugie, poziom nauki jest dostosowany do sześciolatków, czyli siedmiolatki mają prawo dostawać piany przy kolorowankach, o szlaczkach nie wspominając.
Prześlij komentarz