piątek, 23 listopada 2012

Presque vu

Chciałabym przeczytać książkę.
Taką naprawdę fajną. I żebym jej nie znała jeszcze.
Żeby był tam roztargniony, miły bohater albo bohaterka. Lubię roztargnione typy. I okularników. Ale niekoniecznie. I mogłoby być fantastycznie, ale tak nie do końca, rozumiesz. Mam takie nie do końca doprecyzowane skojarzenie z lasem. Ale nie chodzi mi o to, żeby był literalnie las, raczej, żeby fabuła miała w sobie coś leśnego. Chociaż nie żeby to jakieś Waldeny były. Bliżej Gaimana. Marquez, ale bez tych wszystkich robali i bardziej na północ. Albo urban fantasy. Ale bez tych wszystkich akcesoriów urban fantasy. No, te wszystkie metra, giwery i mafie w żabotach. Choć żaboty mogą być.
Tak. I koronki. Również w strukturze mogą być koronki. Troszkę jak Connie Willis i Barańczaka wiersze, ale żeby tam na miłość boską nie było za dużo wierszy, tylko tak żeby były zrobione trochę jak poezja lingwistyczna.
Pięćset stron, ale gęsto. Z opisami. Ale do przodu. I żeby człowiek się co chwilę uśmiechał, rozpoznając cytat. Ale żeby się dało uniknąć tego nihilipostmodernistycznego uczucia, że wszystko już było. Żeby to było jak odkrycie na nowo starych rzeczy i dawnych miejsc. Żeby ludzie byli inteligentni, albo głupi, ale żeby było jasne, że to pisał ktoś inteligentny.
Mógłby być wątek romansowy, ale nie zbyt oczywisty, a już z pewnością nie powinien zajmować zbyt wiele miejsca - ot, tak, mimochodem, jak bywa naprawdę. Mogłoby być sensacyjnie, ale nie za bardzo. Jeśli czegoś miałoby być bardzo, to nieoczywistości. Bardzo bym chciała znowu zostać czymś zaskoczona, bo to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy w lekturze (niedawno w połowie tekstu okazało mi się dopiero, że narrator jest kobietą i to natychmiast totalnie wywinęło wszystko w absolutnie cudowny sposób).
Mogłoby być smutno, a nawet czasami groźnie, bo lubię smutne historie. Tylko że kończyć się ma słodko-gorzko.
I żeby autor, który przecież zawsze wyłazi zza fabuły, sprawiał sympatyczne wrażenie: ktoś ironiczny, z poczuciem humoru, w żadnym razie nie plemnikobójczy typ feministyczny ani nie zgrzebno-sieriozny patriotyczny, ani w ogóle nikt za bardzo ideologicznie nie nakręcony w żadną stronę, jeśli można, dziękuję bardzo. I żeby to się nie działo w USA. I żeby nie było o młodych, pięknych, aspirujących, z wielkich miast. Ani o pieniądzach, chyba że nierealistycznie.
I w końcu byłoby też dobrze, żeby się lektura z grubsza zgadzała z tłem w postaci dobrej muzyki, herbaty i mgieł za oknami.
Tak, żeby po lekturze człowiek się zastanawiał, czy to nie coś z książki mu mignęło za oknem, w tej mgle.

16 komentarzy:

ds pisze...

dzień dobry. jeszcze tu nigdy nie pisałam, ale dziś jest ten dzień. "małe duże" Crowleya?

S. pisze...

Na Jowisza! Nie czytałam! Dziękuję serdecznie, kuknąwszy na opisy - na pewno spróbuję.

Zuzanka pisze...

A Fforde? (czy można się oprzeć książce autora o nazwisku zaczynającym się od dwóch "f"?):
http://zuzanka.blogitko.pl/2007/11/08/jasper-fforde-porwanie-jane-e-skok-w-dobra-ksiazke/

S. pisze...

Nie można się oprzeć, toteż już się nie oparłam i przeczytałam chyba wszystko, co wydał :) Niemniej jednak dziękuję, bo trop jest doskonały.

Anonimowy pisze...

Nie mogę się oprzeć, chociaż niewątpliwie znasz - ale może, może ktoś się jeszcze zainteresuje - najlepsza książka mojej ostatniej pięciolatki - "Lód" Dukaja. Uważam, że całkiem sporo cech zamówionych jednak się da odnaleźć. Ania i Łódź pozdrawiają!

Anonimowy pisze...

P.S. Skoro już udało mi się odezwać to pozwól, że jeszcze raz wyrażę moją niezmierną wdzięczność i szacunek dla Ciebie za ekstatyczną możliwość kontaktu z pięknie podanym MYŚLENIEM - Ania

b.,zapiski pisze...

chcesz przeczytać, to sobie napisz.

Anonimowy pisze...

"Śmierciowisko"! "Śmierciowisko", którego jeszcze nie znam, ale na okładce są drzewa, więc pewnie będzie las (co prawda literalny, ale rozumiem, że nie ma zakazu :-D), i jest to post-apo, więc będzie trochę fantastycznie i pewnie smutno, a czasem groźnie, i najpewniej nie dzieje się w USA, i autorka, której blog jest o, tutaj http://dziennikkota.blogspot.com/
sprawia niezwykle sympatyczne wrażenie (i dlatego zamierzam tę książkę kupić), i... i właśnie zdałam sobie sprawę, że chyba obie Was kojarzę sprzed kilku lat, z forum potterowskiego - i przypuszczam, że to też może być argument za :-)

pozdrawiam
allegra_walker

S. pisze...

Ania: Dziękuję i rumienię się - sama sobie wydaję się raczej bałaganiarska myślowo:) "Lód" owszem, znam (czy nie rozmawiałyśmy nawet o tym?) - ale nic nie szkodzi, może się, no właśnie, komuś przyda jeszcze.
Mamuś: Wzdych. Już nie wierzę, że kiedykolwiek napiszę.
Allegra_walker: oczywiiiiiście! Doskonale Cię pamiętam z forum, a autorkę podpowiedzianej przez Ciebie książki czytałam na tymże forum pasjami! Dziękuję, o rety.

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
ann-wlkp pisze...

To powyżej, to byłam ja, ale mnie wykosiło. To jeszcze raz:

Jedyne wyjście - napisać sobie samemu. :)
Aczkolwiek za "Małe, duże" jestem bardzo, bardzo (na marginesie: ale gdzie, do diabła, jest czwarty tom Aegyptu po polsku, co?). Chociaż ilekroć czytam Crowleya, to czuje wyraźnie, że warto by się dowiedzieć, co to, panie, dokładnie jest ta gnoza i to może lepiej nie z wikipedii ani z podręcznika "Gnoza w weekend", ale z jakiegoś mile grubego tomiska. O, w sumie, to jest bardzo miłe zjawisko - jak jedna lektura prowadzi do drugiej, a ta do trzeciej, a potem do czwartej i zanim się człowiek obejrzy, przejdzie od dylematów początkujących pisarzy do kolonializmu brytyjskiego. Takie ciągi skojarzeniowe jak łańcuchy na choinkę, klejone w czasach wiecznego niedoboru, z serwetek, ścinków i resztek papieru do pakowania. Albo jak chodzenie za biegiem strumienia - zanim człowiek zauważy, stoi po kolana błocie :).
Na marginesie marginesu: też uważam, że ideologia, jak za mocno prześwieca, to się robi niestrawna. Jak już ktoś chce pouczać maluczkich, to niech sobie walnie poradnik albo jakiś zbiór mów ex cathedra, a nie wciska mi gotowy obraz wszechświata pod płaszczykiem fabuły.

kasiask pisze...

Też stwierdzam, że chyba musisz sobie taką książkę sama napisać. :))

odwodnik pisze...

A ten "plemnikobójczy typ feministyczny" to na przykład co? Bo mnie to nieco męczy.

S. pisze...

Chodzi mi o tę prymitywniejszą, odwetową odmianę feminizmu, której nie lubię ani w życiu, ani w literaturze. Wyznaję pogląd, że właściwą relacją między płciami jest wzajemny szacunek i współpraca, a nie konfrontacja i power play, i bardzo nie lubię, kiedy mi się mówi, że powinnam się jakoś zemścić za patriarchalizm i uciemiężyć symetrycznie mężczyzn :) W literaturze jest tego dość dużo i choć rozumiem, że dla niektórych może to być, dajmy na to, terapeutyczne, dla mnie jest literacko niestrawne.

Anonimowy pisze...

Mogłabym Ci coś takiego napisać, ale najpierw musiałabyś ze mną dużo, ale to naprawdę duużo rozmawiać. :)
I.

zyszkola pisze...

Nie musisz pisać _sobie_ tej książki.
Możesz _nam_
:)