niedziela, 9 grudnia 2012

Różności

Nadal nie umiem przywyknąć do tego, jak totalną instytucją jest szkoła - chociaż przecież się tego właśnie spodziewałam. Drażni mnie ogromnie wszechobecna promocja stadności i niewymownie cieszą momenty, kiedy uda się z tego wodospadu wypłynąć niestrzaskanym łódeczkom indywidualizmu.
Co do stadności - zaobserwuję, na przykład, że w pewnej ogólnoszkolnej sprawie pełnię dostępu do informacji otrzymali, jak na razie, tylko ci, którzy pojawili się na nadzwyczajnym zebraniu. Mnie, oczywiście, sprawa ta interesuje, ale tylko o tyle, że chciałabym 1. wiedzieć, co do licha zaszło, 2. wiedzieć, co kto z tym zrobi, a co powinnam ja.
W żadnym razie nie uważam, żeby powszechne gromadzenie się w celu dyskusji miało jakieś szczególne zalety (mój mąż zauważył przytomnie, że gdyby byli obecni wszyscy rodzice i każdy chciał się wypowiedzieć przez kilka minut, zajęłoby to zebranie minimum siedem godzin) ponad, na przykład, komunikacją mailową.
Sprawa (nie chcę w nią wnikać z różnych przyczyn) nie jest jakaś nie wiadomo jaka kluczowa - owszem, nie do zignorowania, ale nie przesadzajmy, to nie pożar. Gdybym miała decydować, jak o niej informować, to zebrałabym wszelkie dane, udostępniła zainteresowanym stronom via mail i poszukała prawnie i technicznie najprostszej formy wypowiedzenia się dla każdego co do dalszego postępowania. No ale nie, niestety - żeby mnie poinformowano, musiałabym zostawić dzieci z opiekunką, zaniedbać obowiązki i gnać drugi raz do Krakowa w noc zimową. Może zrobiłabym coś takiego w kwestii bezpośrednio dotyczącej Karola (chociaż wcale nie jestem taka stuprocentowo pewna), ale na pewno nie dla wątpliwej przyjemności dyskutowania w zbyt dużym gronie o sprawach nie absolutnie koniecznych.
Teraz się to wszystko będzie wlokło, tych kilka osób z Rady Rodziców będzie dumało, kto jest godzien dostępu do informacji, a przez ten czas moja wrażliwość społeczna i zaangażowanie osiągną poziom zera absolutnego i pokryje je puchowy śniegu tren.
Co do łódeczek indywidualizmu - przede wszystkim zawdzięczam je nauczycielkom. Jak podejrzewałam, to najmniej toksyczny element rzeczywistości szkolnej. Nauczycielka fortepianu jest świetną osobą i naprawdę przyjemnie jej powierzać Lola. Wychowawczyni zwraca uwagę na indywidualne możliwości dzieci (a przynajmniej mojego) i da się z nią dogadać. Mniej mam danych na temat pozostałych osób, ale niczego złego nie słyszałam, a własne moje kontakty z paniami wyglądają na razie całkiem okej.
Całe szczęście. Bo jestem ostatnio przede wszystkim zmęczona. Wstaję na siódmą i to jest najważniejsza niedogodność. Chodzę taka trochę otępiała i zanim się przestawię, to po prostu musi minąć nieco czasu.
Tym piękniejszy jest dzisiejszy dzień.
Obudził mnie zapach kawy, którą mój mąż właśnie dla mnie robił; godzina była dziewiąta, dziateczki ubrane i zaopiekowane; cały dzień mija nam miło i leniwie na różnym wycinaniu gwiazdek i śnieżynek, i czytaniu, i oglądaniu skoków narciarskich, i podjadaniu pomarańczy żeby się skórki zebrały do smażenia - i stygnie już ciasto na pierniczki, które to już ostatnia chwil1a, żeby robić...
Dobrze i spokojnie.

1 komentarz:

kasiask pisze...

Mówiąc szczerze, to ja się już w tej naszej szkolnej sprawie kompletnie pogubiłam. Dalsza dyskusja nie wnosi nic nowego. Potrzeba kogoś, kto powie basta!