niedziela, 17 lutego 2013

Straszne kłótnie

Tak się zastanawiam, jak właściwie świadczy o nas to, że kiedy zaczynamy ożywioną dyskusję czy też spór, przypada nam zwykle do kolan jakieś dziecię i łzawym okiem patrząc na nas błaga, żebyśmy się nie kłócili.
Należy zaznaczyć, że żadne z nas nie ma zwyczaju podnosić głosu w dyskusji, często używamy żartów i zawsze staramy się zakończyć na konsensusie albo przynajmniej kompromisie. Zwykle trzymamy się też dość rygorystycznie zasady, żeby w razie poważniejszej różnicy zdań dbać, by nie iść spać w gniewie.
Ogólnie uważam, że nieźle nam wychodzi, bo już na starcie znajomości różniliśmy się bardzo bardzo w wielu sprawach, a z biegiem lat oczywiście nie ma sposobu na uniknięcie spraw do przedyskutowania; ja mam też typowo kobiecą tendencję do namolnego drążenia tematów, a mój mąż - do dramatycznego przerywania rozmowy na zasadzie "widzę, że się teraz nie dogadamy". Jednak oboje się raczej pilnujemy i naprawdę przez te prawie już dziesięć lat małżeństwa nie zdarzyła nam się ani jedna klasyczna awantura, a już na pewno - nic gwałtownego przy małoletnich świadkach. A jednak małoletni świadkowie reagują. I to łzawym okiem!
Na ogół jestem raczej dumna z tej ich reakcji, bo świadczy ona o tym, że generalnie żyjemy w domu zgodnie ("Miłość i zgoda domu ozdoba"), ale też lekko mnie martwi, że niewinną różnicę zdań traktują tak nerwowo - ostatecznie zawsze mi zależało, żeby różnicami między ludźmi raczej się cieszyli i uważali je za wzbogacające.
Uspokaja mnie myśl, że i ja nigdy nie widziałam takiego czegoś, jak awantura pomiędzy moimi Rodzicami i jak widać - nie zaszkodził mi jakoś ten brak :)

1 komentarz:

monilia pisze...

u mnie w domu dzieje się tak samo. Może to kwestia (nad)wrażliwości młodocianych?