Piję do tego, że bez przerwy obserwuję, jak ludzie karani są za swoją przyzwoitość, delikatność, dobroć, wrażliwość, zasady, empatię i mądrość.
Mój Ojciec, na przykład. Porządny, dobry człowiek. Altruista.
Albo mój Mąż. Solidny i przyzwoity facet.
Takie miałam ostatnio dwa przykłady.
Tata bardzo rzadko rozmawia z ludźmi o czym innym, niż ich choroby. W niedzielę miałam okazję zaobserwować, jak był poruszony i zadowolony, kiedy jego rozmówca po prostu chciał się przez telefon podzielić przyjemnością ze zdobytej właśnie góry. I nie żeby nigdy nie rozmawiali o kłopotach zdrowotnych, bo nie wyobrażam sobie mojego Ojca, który przestaje być lekarzem. Po prostu - bywa, że mówią o czym innym. A wbrew pozorom to nie jest takie oczywiste.
Potem jeszcze rozmawiałyśmy o tym z Mamą i teraz sobie myślę, jakie to wściekle trudne: być kimś, o kim ludzie wiedzą, że na pewno jest dobrym człowiekiem, i na domiar złego - dobrym lekarzem.
Samotność długodystansowca, prawda? A gdyby był przeciętniakiem, albo gdyby odpuszczał, albo gdyby był trochę mniej wspaniały i czasem powiedział, że ma w nosie cudze stawy i nadgarstki, to pewnie żyłoby mu się o wiele spokojniej i pewnie przyjemniej.
Mój Mąż po raz enty spędził mnóstwo czasu rozmawiając przez telefon ze swoją matką; pocieszając ją i przejmując się jej sprawami. Potem równie długo przekonywał swoją siostrę, że może też powinna się przejąć mamą bardziej niż jakimś swoim wyjazdem na narty. Sam kombinował, jak by tu urlop wziąć, coś przesunąć, gdzieś pojechać, autentycznie zaangażowany i - no właśnie - przejęty. Ale - dlaczego mnie to nie zdziwiło? - równie dobrze mógłby wyluzować, bo cała sprawa (jak już niejedna przedtem) się rozmyła nazajutrz rano bez śladu, jak niezłe przedstawienie, i tyle było z jego dobrych chęci, zmartwienia i przyzwoitości. Tak jest bez przerwy zresztą: jego ciepło i empatia są eksploatowane w bezwstydny sposób przez zdumiewającą ilość ludzi.
Byłoby mu pewnie lżej, gdyby umiał się zdystansować, przywyknąć do tego, że nie każdy zasługuje na to, żeby rzucać wszystko i lecieć na pomoc.
Za różne zalety zwykle się dostaje po głowie i tyle; i jeszcze człowieka jeleniem nazywają, jak się daje...
A ja sobie na nich patrzę, i myślę, że przynajmniej jeleń - szlachetne zwierzę.
7 komentarzy:
Dzień dobry - odkryłam Cię ostatnio i jestem w trakcie buszowania w Twojej przeszłości :)
Zastanawiam się, czy w tej "jeleniowatości" - którą widzę też na codzień wokół siebie :) - nie ma trochę przywolenia jelenia na eksploatację i przekraczanie jelenich granic.
Serdecznie pozdrawiam,
panpaniscus
do panpaniscusa: jeleń na tym miedzy innymi polega...
córko, za to- samica jelenia to ŁANIA!
/waga do 80 kg/.
...i te łanie głupio trochę się czują: trochę współofiarami, trochę policją.
twoj mąż z tego co wiem moja droga do takiego jelenia o którym Ty piszesz ma raczej daleko (najbardziej obrotny człowiek jakiego znam i na pewno ostatni w kolejce do wykorzystania). Chyba ze zamierzasz mu rogi przyprawic(choc nie sądzę)pozdrzwiam i życzę więcej rozwagi
Ach, ale za to wlasnie ich kochasz!! I, mam nadzieje, przykrosci ze strony otoczenia wynagradzasz... ;)
re :) : że co? :) dlaczego rozwagi? :)
Na wszelki wypadek (wzdych) objaśnię, że nazwanie moich Najważniejszych jeleniem to nie zniewaga - raczej właśnie wyraz mojego podziwu, i bynajmniej nie ma nic wspólnego z posądzeniem o jakieś niepozbieranie czy coś. To, że mój mąż faktycznie jest zorganizowanym i obrotnym człowiekiem, wcale nie zmienia faktu, że jest również podatny na różne emocjonalne manipulacje - jak to wrażliwy i myślący człowiek. Szanuję go za to (jak i za wiele innych rzeczy) i podziwiam, ale jednocześnie mam i taki odruch, że bym go chętnie uchroniła przed takimi sytuacjami.
No a tego o przyprawianiu rogów to sorry, ale nawet nie skomentuję.
Prześlij komentarz