Odkąd ujawniłam przed Karolem fakt posiadania gitary, jest nią nieodmiennie zafascynowany. Dzieli zresztą tę fascynację z dziećmi z sąsiedztwa, co zaowocowało niedawno zerwaniem struny w ferworze muzykowania, nieprawdaż.
Ale na gitarze można też grać przy użyciu:
- rakietki do badmintona
- miotły
- kija
- szczotki do mycia pleców
W każdym razie gitara rządzi, a moje muzykalne dziecko nie poprzestało na demonstracjach, tylko zażądało pokazu możliwości gitary, "ale nie tak, jak mamo gjasz, tylko jóżnie i ciekawie".
No bardzo dobrze, pomyślałam i odpaliłam komputer. Znalazłam Tarregę, Piazzolę, de Fallę i Rodriga, a co; nieco fado i to i owo z jazzu. Wyczaiłam przesłynne "Friday Night in San Francisco" Di Meoli, McLaughlina i De Lucii.
Zapodałam też dziecku i Hendrixa, Claptona, Page'a, no, sporo ich tam było, kończąc na Frusciante. I co tam jeszcze podpadło, starając się o możliwie pełne spektrum, no, może odrobinę obcinając od strony dudniącej i metalowej, bo w tej dziedzinie o edukację chłopcy dbają sami w wieku lat nastu, zwłaszcza w spokojne, letnie wieczory, w bliskim sąsiedztwie śpiących niemowląt (już dziś przepraszam ich mamy).
A po tej feerii gitarowych brzmień, rozłożonej z konieczności na kilka dni, żeby nie przeginać z siedzeniem przy komputerze, co ja po niej słyszę?
Synka mojego słyszę, który idzie sobie przez ogródek ze wspomnianą wyżej rakietką do badmintona, szarpie wyimaginowane struny w charakterystycznym rytmie i zawodzi:
- Smooooke on the waaaaaateeeeeer, fire in the skyyyyy!
2 komentarze:
no normalnie margaritas ante porcos
ano ano tak było, sam widziałem
Prześlij komentarz