czwartek, 23 kwietnia 2009

Zaklęcia na odświeżenie ducha

Nie znalazłam dotąd sympatyczniejszego opisu tego, co czasem lektura może z człowiekiem zrobić, od sceny z "Podróży Wędrowca do Świtu" C. S. Lewisa. W scenie tej bohaterka odczytuje z księgi magicznej historię, która w całości jest zaklęciem "na odświeżenie ducha" (zresztą, to aluzja do Ewangelii, ale akurat nie o to mi w tej chwili chodzi).
Z pewnością Lewis znał to uczucie, kiedy zamykając książkę widzimy świat inaczej i lepiej, i piękniej, choćby na chwilę; i potencjał twórczy nam rośnie, i powietrze jest pełne duchowego jakowegości ozonu...
Ja też znam.
Po całkowicie, dogłębnie, przenikliwie beznadziejnej dyskusji z pewnym empatycznym, ciepłym i sympatycznym jak na wpół rozmrożony filet z tilapii facetem -
Po pracy, w której nadal nawet nie umiem po ludzku wykrztusić, co mi się cholernie nie podoba, i zamiast tego brnę w jakieś zapewne niezrozumiałe żale -
Po fizjologicznie nad wyraz niebezpiecznym dniu -
wchodzę na dwie minuty do księgarni, może być nawet taka w obmierzłej Galerii Krakowskiej;
ładując naczynia do zmywarki łypię w to miejsce, o, tu mi się kartki same otwierają...
Są takie książki, niekoniecznie muszą być wybitne, niekoniecznie muszą być w mojej biblioteczce, byle były w miarę dostępne. W tej chwili trzy mi przychodzą do głowy, ale jest ich oczywiście więcej. No więc na przykład - "Opowieści mojej żony" Mirosława Żuławskiego. Potem - "Jak mama została Indianką" Ulfa Starka, tak jest. I jeszcze "Błękitny zamek" Lucy Maud Montgomery, a co.

Podnoszę wzrok znad lektury i wszystko, co rzeczywiste, staje się dwa razy bardziej rzeczywiste. Cóż to za bzdura, że czytanie całkiem odrywa od rzeczywistości! Odrywa na chwilę, a za to potem wszystko jest jakby dwa razy wyraźniejsze i zarazem łatwiejsze do zniesienia.
Szłam tak niedawno przez paskudną, wyż. wspom. Galerię, uśmiechałam się do siebie i miałam wrażenie, że w moim umyśle przed chwilą spadł deszcz i pachną paprocie.

5 komentarzy:

b. pisze...

czytanie "Opowieści mojej żony" przysparza światu dam, choćby chwilowych.
Dama=kobieta dystyngowana

cypisek pisze...

A "Dzban ciotki Becky" też L.M. Montgomery? Ta książka też tak na mnie działa właśnie.

Anonimowy pisze...

Tu Powszechny Kościół Nikona!
Na "Gawronie łagodności" są podziękowania dla Ciebie.
http://trzcinniczek.blox.pl/html

Trzeci chleb mojej produkcji jest już nienajgorszy :)

Fragment o tilapii - bossski (wink)

Anonimowy pisze...

"Blekitny Zamek" ? Oczywiscie, a co !

Topolowka

allegra_walker pisze...

A mój Błękitny Zamek skurczył się i zszarzał, od kiedy przewałkowałam jego tłumaczenia wzdłuż, wszerz i w poprzek, żeby napisać o nich jakąś tam (powiedzmy sobie szczerze - byle jaką) pracę. Być może do niego wrócę, tylko musi upłynąć wiele czasu.

Ale, ale, czy znasz tę stronę?
http://www.kiedybylammala.art.pl/
Zachwycające eseje, przepojone bardzo silenowatą (jak mi się wydaje) wrażliwością.